Najwięcej do stracenia ma Jim McNerney, prezes Boeinga od lipca 2005 r., który zmaga się z plagą problemów związanych z dreamlinerem. Autorem całej koncepcji był jednak Alla Mulally. Nadzorował on projekt od początku jako szef działu lotnictwa cywilnego Boeinga, zanim w 2006 r. odszedł, by zostać prezesem Forda.
Urzędnicy w USA i Japonii badają, co spowodowało zapalenie się baterii litowo-jonowych w dwóch dreamlinerach należących do japońskich linii lotniczych. Nie wiadomo, czy 50 tych maszyn zakupionych przez międzynarodowe linie lotnicze znów wzbije się w powietrze. Dłuższa przerwa może opóźnić plany przyspieszenia produkcji 787, kluczowych dla finansowej przyszłości Boeinga.
McNerney unika publicznych wystąpień od 7 stycznia, kiedy jedna z baterii zapaliła się w zaparkowanym dreamlinerze należącym do Japan Airlines Co. Wydał trzy oświadczenia, w których podkreślał swoją wiarę, że samolot jest bezpieczny i obiecywał współpracę z organami nadzoru przy szukaniu powodów usterek.
Przyjaciele McNerneya mówią, że zachowywał się w podobny sposób przez całą swoją karierę, która obejmowała między innymi szefowanie działem silników samolotowych w General Electric.
Przez moment był również wymieniany wśród konkurentów Jeffa Immelta do objęcia schedy po Jacku Welchu na stanowisku prezesa GE. Niektórzy specjaliści od ładu korporacyjnego uważają, że prezes Boeinga powinien być bardziej widoczny. Zamieszanie wokół dreamlinera „jest potężnym ciosem dla firmy", mówi Richard Leblanc, wykładowca etyki biznesowej w York University w Toronto.