Rz: O druku 3D mówi się, że to jedna z polskich specjalności. Czy faktycznie nasze firmy stanowią globalnie już jakiś istotny element tego dynamicznie rozwijającego się rynku?
Dziś pozycja Polski na tym rynku nie jest szczególnie mocna. Mamy jednego zdecydowanego lidera w tej branży, firmę Zortrax, która jest już marką rozpoznawalną za granicą, oraz wiele firm, które aspirują, by wejść na taki poziom. Olsztyński Zortrax jest dziś jednak pod każdym względem – czy to przychodów, zasięgu sprzedaży czy rozpoznawalności – poza zasięgiem innych graczy z naszego kraju. Wyrobił sobie bardzo dobrą markę na świecie i wciąż się prężnie rozwija. Nie oznacza to jednak, że pozostali gracze się nie liczą. W Polsce działają też inne, perspektywiczne start-upy z tej branży, jak choćby ZMorph. To marka w wielu kręgach dobrze znana. Wrocławska spółka postawiła na nieco inną strategię niż konkurencja. Ich urządzenie jest bowiem tzw. hybrydą. To nie tylko drukarka 3D, ale także wielofunkcyjna maszyna, która daje możliwość frezowania, wycinania czy grawerowania laserem. Z natury rzeczy tego typu urządzenia nigdy nie będą cieszyły się tak dużym zainteresowaniem i popularnością jak urządzenia dedykowane. Niemniej strategia ZMorph zaowocowała: firma ma bardzo dobrą prasę na świecie, pojawia się na wielu branżowych wydarzeniach za granicą. To procentuje.
Wspomniał pan, że grono tych ambitnych, prężnie rozwijających się polskich start-upów w branży druku przestrzennego jest znacznie liczniejsze.
Polska pod tym względem jest pewnego rodzaju fenomenem. W naszym kraju funkcjonuje około 30 producentów drukarek 3D. To zdecydowanie więcej niż w innych krajach. Te firmy znajdują się na bardzo różnym poziomie rozwoju, mają bardzo różną specyfikę. Mamy tu już kilka brandów, które mają poważne aspiracje, jak choćby 3DGence, firmę należącą do Michała Sołowowa, poznańskie Omni3D oraz wrocławską spółkę 3D Printers, która bardziej jest znana na rynku jako HBot 3D. Niedawno w tę ostatnią zainwestował fundusz Trigon, więc mają solidne zaplecze finansowe. Świetnie radzi sobie, choć na razie jeszcze na rynku lokalnym, warszawski Monkeyfab czy krakowski 3D Kreator. Oprócz tego jest masa innych projektów, które próbują zaistnieć na tym rynku. To wciąż firmy na dorobku, które funkcjonują od dwóch–trzech lat. Są takie, które sprzedają po dziesięć drukarek niskobudżetowych, w granicach 2 tys. zł, a więc ich zyskowność jest niska. Oprócz producentów drukarek mamy również silną branżę producentów materiałów do druku, czyli tzw. filamentów.
Czyli nasz rynek jest bardzo rozdrobniony?