Dwuksięstwo czeka na polskich narciarzy

Na narty do Andory? Świetny pomysł. Przy okazji można zrobić bezcłowe zakupy i zwiedzić państwo, w którym większość mieszkańców stanowią cudzoziemcy i które dopiero w 1958 roku podpisało pokój z Niemcami, kończąc... pierwszą wojnę światową

Publikacja: 04.02.2010 23:44

Prosto z hotelu wyciągi wywożą narciarzy na stoki

Prosto z hotelu wyciągi wywożą narciarzy na stoki

Foto: Fotorzepa, Monika Witkowska MW Monika Witkowska

Dziwne to uczucie, gdy z lotniska w Barcelonie, stolicy Costa Brava, katalońskiego wybrzeża słonecznych plaż, wychodzi się z nartami. Jednak to właśnie z barcelońskiego lotniska turyści z Polski mają najwygodniejszy dojazd do położonej w Pirenejach Andory – 180 kilometrów.

Kraj to niewielki, o powierzchni 468 km kw., mniejszy od Warszawy (517 km kw). A ponieważ cały leży w Pirenejach, zimą odgrywa rolę nowoczesnego ośrodka narciarskiego, wcale nie gorszego od tych w Alpach. Ma 285 km tras zjazdowych, więcej niż cała Polska.

[srodtytul]Beskidy, a nawet Alpy[/srodtytul]

Soldeu, w którym zamieszkujemy, to niewielkie miasteczko złożone z hoteli i restauracji. Jedno z sześciu, jakie tworzą region zwany Grandvalira, oferujący 193 km nartostrad obsługiwanych przez 67 wyciągów. Wprawdzie to niejedyne w Andorze miejsce, w którym można jeździć na nartach, za to największe (na północnym zachodzie jest jeszcze Vallnord).

Startujące z Soldeu gondolki prowadzą równolegle do oznaczonej na czarno trasy, na której w 2012 roku będzie rozgrywany narciarski Puchar Świata. Kombinacją tras i wyciągów przebijamy się na szczyt Cortals (2502 m n.p.m.), do którego dojeżdżają też niebieskie kabinki najdłuższego z tutejszych wyciągów, pięciokilometrowego Funicampu. Teren udostępniony narciarzom jest naprawdę duży – obejmuje 1926 ha. Na szczęście, jest dobrze oznaczony, ale przyda się też mapka z kasy wyciągu.

Zaskakują nas zmieniające się widoki. Od strony zachodniej, bliżej miasta Encamp, góry są w dużej mierze zalesione, przypominają trochę nasze Beskidy. Im bliżej zamykającego dolinę Grau Roig, krajobraz staje się bardziej „alpejski” i przypomina lodowo-śniegową pustynię urozmaiconą skalnymi turniami.

Najwyższy punkt, do którego można dojechać wyciągiem, to wysokość 2640 m. W stosunku do Alp tutejsze góry nie są może bardzo wysokie – najwyższy szczyt Andory ma 2946 m n.p.m. – ale o śnieg nie musimy się martwić, w gotowości do wspomagania natury na stokach Grandvalira czeka 1100 armatek. – Tamte góry to już Francja – pokazuje instruktor przewodnik. Jest już nawet projekt, aby dostawiając kilka nowych wyciągów, stworzyć ośrodek międzynarodowy z możliwością szusowania po obydwu stronach granicy.

Na razie, nie odpinając desek, możemy dojechać jedynie do Pas de la Casa – najdalej wysuniętego miasteczka regionu na wysokości 2100 m. Ze stoku widzimy krętą szosę wspinającą się na przełęcz – dojeżdżają nią ci, którzy nie chcą płacić za trzykilometrowy tunel wykuty w skale, albo po prostu lubią górską scenerię. Tuż obok jest już granica z Francją. W telefonach pojawia się nawet francuska sieć komórkowa, dużo tańsza od andorskiej.

[srodtytul]Ratrakiem na narty[/srodtytul]

Wiele z andorskich hoteli daje możliwość zakładania nart na progu hotelu, jest jednak miejscówka, która bliskością śniegu przebija inne. To położony na wysokości 2300 m n.p.m. Igloo Hotel. Podjeżdżamy do niego na nartach, ale na spędzenie nocy na lodowo-śnieżnym łożu się nie decydujemy – poprzestajemy na odwiedzeniu lodowego baru. Co roku trzeba budować go na nowo – podstawą konstrukcji hotelu jest… balon oblepiony śniegiem. W sumie zużywa się aż trzy tysiące ton białego budulca.

Nietypowych atrakcji jest na stokach Andory więcej. Jeśli jesteśmy dobrymi narciarzami i lubimy jazdę pozatrasową, można wybrać się na narty... helikopterem. Helikopter zabiera narciarzy na jedną z niedostępnych inną drogą gór. Stamtąd zjeżdżają pod opieką instruktora po dziewiczym śniegu. Kogo nie stać na lot, może skorzystać z jedynego w swoim rodzaju wyciągu, jakim jest „ratrac ski”. Zgodnie z tym, co sugeruje nazwa, narciarzy wiezie w góry prawdziwy ratrak. Również i w tym wypadku nie korzysta się z ubitych tras – trzeba być przygotowanym na bardzo zróżnicowane i trudne warunki zjazdu. Dużo frajdy zapewniają też rajdy na skuterach śnieżnych, psie zaprzęgi oraz tzw. buggies – terenowe pojazdy, którymi jeździ się po wydzielonym stoku.

[srodtytul]Jak zostać Andorczykiem?[/srodtytul]

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że cała Andora to zimą jeden wielki ośrodek narciarski – wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, widać ośnieżone stoki. Kiedyś porastały je lasy (drewno to do dziś jedno z bogactw tego kraju). Jedna z teorii tłumaczącej pochodzenie nazwy „Andora” mówi, że wywodzi się ona od nawarryjskiego słowa anduriall, czyli „zarośnięty kraj”.

Każde z miasteczek wchodzących w skład regionu narciarskiego Grandvalira ma inny charakter. Pas de la Casa słynie z życia nocnego, nic więc dziwnego, że to ulubione miejsce młodzieży. Rodzinom z dziećmi poleca się kameralne Canillo. To również miejsca chętnie wybierane przez gości z Polski. Z myślą o nich w miejscowych szkółkach narciarskich, w charakterze instruktorów zatrudnia się Polaków.

Moim instruktorem-przewodnikiem jest akurat… Anglik. Wkrótce stwierdzam, że większość osób, które poznaję, to cudzoziemcy. Napływ emigrantów sprawił, że Andorczycy stali się mniejszością we własnym kraju. Wśród 84 tys. mieszkańców stanowią zaledwie 37 proc. Pozostali to Hiszpanie (32,3 proc.), Portugalczycy (16 proc.), Francuzi, Brytyjczycy i Włosi. Przyjeżdżają głównie do pracy – duża część cudzoziemców zajmuje wysokie stanowiska menedżerskie. Niełatwo jest jednak zdobyć andorskie obywatelstwo – czeka się na nie 20 lat. Wymóg ten można wprawdzie ominąć, zakładając rodzinę z Andorczykiem lub Andorką, ale – jak się można domyślić – konkurencja w takich zabiegach jest spora. Wiele osób nie rezygnuje, bo też i można sporo zyskać – Andora to kraj spokojny, stabilny, a do tego raj podatkowy.

[srodtytul]Sauna w Ermitażu[/srodtytul]

Cała Andora to jedna strefa wolnocłowa. Wcześniej czy później nawet najbardziej zmęczony dniem na stoku narciarz wykrzesze trochę sił, by odwiedzić sklepy. A jest ich tutaj mnóstwo. Jedne kuszą tanią elektroniką, markowymi ubraniami czy promocjami kosmetyków, jednak najbardziej atrakcyjne, dużo niższe niż nawet na lotniskach, są ceny alkoholi. Niezależnie od tego, czy coś kupimy, czy nie, możemy w sklepach popróbować za darmo różnych trunków, przegryzając lokalnymi serami, wśród których prym wiedzie kozi.

– Aż 80 procent naszego PKB pochodzi z turystyki, w tym z zakupów, jakie robią turyści – słyszę w jednym z centrów handlowych. Pani, która ze mną rozmawia zna biegle kilka języków. – Skoro jesteśmy takim kosmopolitycznym społeczeństwem, musimy być poliglotami – tłumaczy.

Językiem urzędowym w Andorze jest kataloński, ale ze względu na sąsiednie kraje wypada znać jeszcze francuski i hiszpański, z turystami zaś najłatwiej dogadać się po angielsku, choć coraz więcej sprzedawców mówi po rosyjsku (rosyjscy turyści należą do grupy zostawiającej najwięcej pieniędzy). W pierwszej chwili, słysząc, że najlepszy w Soldeu hotel to pięciogwiazdkowy Ermitaż, zastanawiam się nawet, czy nie nazwano go tak właśnie ze względu na Rosjan.

[srodtytul]Boisko na dachu[/srodtytul]

Jednego dnia rezygnuję z nart i lokalnym autobusem urządzam sobie wycieczkę do stolicy Andory La Vella. W mijanych po drodze miasteczkach wyraźnie widać, że jestem w kraju, w którym czego jak czego, ale skał nie brakuje – od wieków tradycyjny tutejszy budulec stanowią kamienne bloki. Wzniesiono z nich m.in. romański kościółek – zabytek o historii sięgającej XI wieku. Tuż obok, jakby dla kontrastu, mieści się… Muzeum Dwóch Kółek, przyciągające miłośników motocykli.

Ale oto autobus wjeżdża do miasta położonego w dolinie otoczonej majestatycznymi górami. To właśnie licząca 20 tys. mieszkańców stolica. Wszędzie pełno kuszących napisów „wielka wyprzedaż”, „promocja”. Choć nie przyjechałam na zakupy, nie mogę się oprzeć kolorowym witrynom, często przed nimi przystaję.

W końcu jednak docieram do informacji turystycznej, skąd wychodzę z kilkoma broszurami i mapką miasta, kierując się na Bari Antic, czyli starówkę. Chodzi o niewielki rejon z kilkoma starymi budynkami. Należy do nich XII-wieczny kościółek św. Esteva, w którym można zobaczyć kopię romańskiej figury Matki Boskiej z Mertixell, największej świętości Andorczyków. Tuż obok zabytkowej świątyni wznosi się nowoczesne centrum kongresowe z dachem wykorzystanym jako skwer, plac zabaw i boisko do koszykówki!

Idąc wąską uliczką, trafiam do Biblioteki Narodowej, niewiele większej od mojej biblioteki osiedlowej, przed którą stoi pomnik przedstawiający tańczących sardanę – narodowy taniec kataloński. Wkrótce potem dochodzę do Casa de la Vall, czyli parlamentu. Kamienne ściany i strzelista wieża przypominają warowną rezydencję. Rzeczywiście, budynek z około 1580 r. służył pierwotnie jako siedziba jednej z tutejszych szlacheckich rodzin. Nie jest to duży obiekt, ale 28 deputowanym w zupełności wystarcza. W sali posiedzeń przechowywane są symboliczne klucze do siedmiu parafii, na jakie podzielona jest Andora. Wprawdzie nie wszyscy w państwie są katolikami, ale jak się okazuje – odwieczny kościelny podział doskonale sprawdza się i współcześnie.

[srodtytul]Dwugłowe rządy[/srodtytul]

Przed parlamentem wisi flaga Andory. Łączy ona barwy Francji (niebieski i czerwony pas) i Hiszpanii (czerwony i żółty). To zabieg dyplomatyczny. Wynika z zawiłej historii kraju ogłoszonego niepodległym księstwem przez samego Karola Wielkiego w IX w. W ten to sposób cesarz zrewanżował się Andorczykom za wystawienie 5 tysięcy żołnierzy do walki z Maurami. W liście, którego kopię przechowuje się w archiwum państwowym, napisano, że jedyne, czego Karol Wielki żądał w zamian za niezależność Andory, to „jedna albo dwie ryby daniny rocznie”.

Niestety, w następnych wiekach pirenejskie księstwo stało się przedmiotem pożądania władców z sąsiedztwa – biskupów z hiszpańskiego Urgell oraz książąt z francuskiego Foix. Na mocy traktatu pokojowego z 1278 roku biskup z księciem mieli sprawować władzę wspólnie. Symbole obydwu stron tworzą widniejące na fladze państwowej godło Andory. Tak też zostało, nawet teraz oficjalne określenie systemu politycznego Andory brzmi: „niezależne parlamentarne dwuksięstwo”. Głową, a raczej głowami państwa są dwaj współksiążęta w osobach wspomnianego biskupa Urgell oraz prezydenta Francji. Dopiero w 1993 roku Andora przestała płacić Francji i biskupom Urgell roczną daninę.

Ten jedyny w świecie system całkiem dobrze się sprawdza, choć zamiast prezydenta Sarkozyego czy zajętego duchownego, w Andorze rezydują ich delegaci. Inna sprawa, że rządzenie Andorą nie jest specjalnie kłopotliwe, bo kraj ten nie angażuje się zbytnio w sprawy międzynarodowe. Również polityka wewnętrzna nie wzbudza tu emocji. Jeszcze do 1993 roku w Andorze nie mogły legalnie działać żadne partie polityczne!

Chociaż w oficjalnych informacjach raczej się o tym nie wspomina, ma Andora w niedawnej historii epizod niespełna dziewięciodniowej „niezależności” od hiszpańskiego biskupa. Chodzi o Borysa Skosyrieva, który sam o sobie mówił, że jest Białorusinem urodzonym w Wilnie (niektórzy twierdzili nawet, że to Polak), a któremu w 1933 roku udało się uzyskać obywatelstwo Andory. Rok później Skosyriev wyjechał do hiszpańskiego Urgell i ogłosił się Borysem I, księciem Andory, oczywiście na miejsce Jego Ekscelencji Biskupa. Awanturnika aresztowano i wydalono z Hiszpanii, wcześniej stał się persona non grata w Andorze.

Nie mając aspiracji politycznych, może zostanie Andora potęgą turystyczną? Widząc liczne dźwigi wznoszące nowe hotele i apartamenty, mam wrażenie, że wszystko ku temu zmierza. Inwestycje na stokach (latem narciarzy zastępują miłośnicy rowerów górskich) też takie tendencje potwierdzają. W każdym razie nikt w Andorze nie zaprzecza, że na gości z Polski również się bardzo liczy.

Dziwne to uczucie, gdy z lotniska w Barcelonie, stolicy Costa Brava, katalońskiego wybrzeża słonecznych plaż, wychodzi się z nartami. Jednak to właśnie z barcelońskiego lotniska turyści z Polski mają najwygodniejszy dojazd do położonej w Pirenejach Andory – 180 kilometrów.

Kraj to niewielki, o powierzchni 468 km kw., mniejszy od Warszawy (517 km kw). A ponieważ cały leży w Pirenejach, zimą odgrywa rolę nowoczesnego ośrodka narciarskiego, wcale nie gorszego od tych w Alpach. Ma 285 km tras zjazdowych, więcej niż cała Polska.

Pozostało 95% artykułu
Ekonomia
Witold M. Orłowski: Słodkie kłamstewka
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił