Przeciętny budżet pierwszoligowego klubu piłkarskiego wynosi ok. 19 mln zł. Teoretycznie do kasy 16 najlepszych polskich klubów trafia więc ok. 300 mln zł rocznie. Ale przychody rzadko równoważą wydatki.
Prawie 50 mln zł z tej kwoty pochodzi od Canal Plus, który płaci za wyłączność na pokazywanie ligi w telewizji. Na biletach kluby zarabiają średnio od 2 do 5 mln zł za sezon. Uśredniając, w sumie daje to kolejne 50 mln zł. Do tego dochodzą reklamy, których wartość wyjątkowo trudno oszacować. Zakładając, że do klubów trafia co piąta złotówka z wartości czasu reklamowego, gdy ich sponsorzy pojawiają się w telewizji, można szacować wpływy z reklam na ok. 60 mln zł. Część klubów dorabia na sprzedawaniu pamiątek, wynajmowaniu obiektów sportowych, współpracy z miastami. Razem nie więcej niż 25 mln zł na całą ligę. W sumie maksymalnie 180 – 200 mln zł rocznie przychodów.
Skąd kluby biorą resztę pieniędzy? Niektóre od sponsorów-udziałowców, takich jak ComArch, Kolporter, Telefonika czy ITI. Pod warunkiem że ich mają. Część ze sprzedaży piłkarzy. Wniosek? Polskim klubom rokrocznie może brakować kilkadziesiąt milionów złotych. Te, które ich nie znajdą, albo nie płacą piłkarzom pensji, albo po prostu bankrutują.
Część klubów zamierza szukać brakujących pieniędzy na giełdzie. Ostatni przykład to Ruch Chorzów. Spółka chce zadebiutować na rynku New Connect. Marzy jej się pozyskanie 5 mln zł. – W polskich realiach nie widzę sensu debiutu giełdowego klubu piłkarskiego. Trudno jest mi uwierzyć, że polski klub mógłby w dłuższym okresie mieć zrównoważone przepływy finansowe – mówi Marcin Bilbin, ekonomista Pekao SA. Ruch Chorzów chce za pozyskane pieniądze rozbudować sklep z pamiątkami i… kupić nowych piłkarzy. A to może nie spotkać się z ciepłym przyjęciem inwestorów. Bo piłkarze nie są inwestycją, która gwarantuje stopę zwrotu.
Pomimo to na piłce można zarobić. Udaje się to jednak nie tym, którzy w nią inwestują bezpośrednio, a tym, którzy traktują ją jako narzędzie reklamowe.