Światowy system finansowy trzęsie się w posadach, a banki za wszelką cenę chcą ciąć koszty działalności, m.in. radykalnie zmniejszając zatrudnienie. Jednak nerwowe zachowanie rynków finansowych, w tym warszawskiej giełdy, nie skutkuje paniką wśród pracowników polskich instytucji. Chociaż wiadomo, że również polski sektor bankowy będzie musiał zacisnąć pasa, maklerzy nie boją się o swoje zatrudnienie.
– Trudno mówić o komforcie, gdy setki osób tracą pracę w Londynie czy Nowym Jorku. Jednak nie spodziewam się w najbliższym czasie zwolnień w Polsce – mówi Grzegorz Stępień, makler DI BRE. Tym bardziej że obowiązków maklerom dokłada sama giełda. Od września notowania na polskim parkiecie rozpoczynają się pół godziny wcześniej (rynek kontraktów terminowych startuje o 8.30, a rynek akcji o 9), a w planach jest jeszcze późniejsze zakończenie sesji. Według maklerów te czynniki gwarantują im nie tylko stabilność zatrudnienia, ale wręcz zmuszą biura maklerskie do tworzenia dodatkowych etatów.
Bardziej zagrożeni mogą się czuć pracownicy funduszy inwestycyjnych. Słabe wyniki TFI powodują, że klienci przenoszą swoje oszczędności do banków. Jednak i tu nie widać paniki.
– Na pewno do Polski dotrą odpryski światowego kryzysu, ale stabilność zatrudnienia w firmach inwestycyjnych powinna się utrzymać – uważa Dawid Sukacz, prezes BBI Capital NFI.
– Instytucje finansowe cały czas zwiększają zakres działalności, a w Polsce brakuje specjalistów od rynku kapitałowego. Kryzys może jedynie spowolnić ten rozwój – dodaje Adam Gawlik, doradca inwestycyjny PZU Asset Management. O tym, że masowe zwolnienia nie dosięgną Polski, przekonany jest również Roger Monson z londyńskiego Unicredit CAIB.