Kolejny raz szef rządu namawiał wczoraj szefów klubów parlamentarnych – zwłaszcza opozycyjnych – by poparli rządowy plan wprowadzenia Polski do unii walutowej w 2012 r.
Przełomu jednak nie było. Jeszcze przed spotkaniem prezes PiS Jarosław Kaczyński twardo zapowiedział, że jego ugrupowanie zgodzi się na zmianę konstytucji niezbędną do wprowadzenia euro, tylko gdy zostanie przeprowadzone referendum. Mało tego – głosowanie musi wykazać jednoznaczne poparcie Polaków dla unijnej waluty. W innym razie wejście do unii walutowej należy odłożyć na bliżej nieokreślony czas, np. na rok 2020.
Prezes PiS zaproponował nawet konkretny termin przeprowadzenia referendum – razem z wyborami do Parlamentu Europejskiego, czyli wiosną przyszłego roku.
Zdaniem marszałka sejmu Jarosława Kalinowskiego z PSL takie postawienie sprawy oznacza, że PiS nie tylko nie przełamało swych oporów w sprawie euro, ale jeszcze bardziej usztywniło stanowisko. – Mam wrażenie, że tu nie chodzi o rzeczywiste konsekwencje wprowadzenia euro, ale znalezienie kolejnego pola konfliktu, które ma przynieść PiS polityczne korzyści – mówi Kalinowski.
Podobnie strategię PiS opisuje Janusz Lewandowski z PO. – Referendum jest dla PiS kartą przetargową w politycznych sporach, i to kartą mocniejszą niż na przykład pomostówki – uważa europoseł. Jego zdaniem PiS między innymi z własnych sondaży wie, że w sprawie euro Polacy są bardziej podzieleni niż w innych kwestiach. – PiS może na tej referendalnej debacie ugrać dla siebie nawet kilkanaście punktów dodatkowego poparcia, stąd ich upór – ocenia.