Od listopadowych wyborów do inauguracji prezydentury Dow Jones stracił w sumie 14 proc. – to najgorszy wynik od 1933 r., kiedy to w czasie wielkiego kryzysu władzę obejmował Franklin D. Roosevelt. Szczególnie rozczarowało inauguracyjne przemówienie Obamy, po którym wiele sobie obiecywano. Nowy prezydent nie ujawnił żadnych szczegółów swoich antykryzysowych zamierzeń. – Myślę, że ludzie na coś czekali – nowe plany, nowe nadzieje. Nie usłyszeli niczego takiego – powiedział agencji Reuters Joe Saluzzi, współzarządzający w firmie Themis Trading.

Nie jest jednak wykluczone, że nawet tryskający pomysłami Obama nie pomógłby wczoraj amerykańskim giełdom. Na Wall Street pojawiło się bowiem tyle negatywnych informacji, że nikt nie myślał o zakupach. Złe wieści dotyczyły głównie sektora bankowego. Do poziomu najniższego od lat 90. spadły notowania Citigroup i Bank of America – analitycy obniżyli bowiem prognozy ich tegorocznych wyników. Aż o 18 proc. zniżkowały – z podobnych powodów – notowania akcji drugiego co do wielkości banku w USA – JP Morgan. Tracili nie tylko potentaci, ale i banki regionalne: RBS – 11 proc., Regions Financial – 23 proc., a State Street – 56 proc. – Sądziliśmy, że rok 2008 był zły. Myślę, że 2009 nie będzie lepszy – mówi Keith Wirtz z Fifth Third Asset Management. – Rynek nie wierzy, że banki mają właściwy bilans i odpowiedni portfel kredytowy – dodaje Robert Patten, analityk Morgan Keegan.

Równie złe nastroje panowały we wtorek wśród inwestorów zainteresowanych branżą informatyczną. Straciły na wartości akcje największych firm z branży: IBM o 1,1 proc., koncernów Apple i Microsoft po 4 proc. Analitycy spodziewają się słabych wyników, które obie firmy mają ogłosić pod koniec tygodnia. Około 3,5 proc. staniały papiery koncernu Intel, po tym jak obniżył on ceny niektórych procesorów.