— Ale na jajcach jest najlepsza przebitka — żartuje Helenka z Bardejowa, która na zakupy wybrała się do Gorlic. — Są takie czerwone — śmieje się z koleżankami. Przed wejściem do Biedronki sprawdzają oferty tygodnia. Wyjmują kalkulatory i liczą, czy się opłaca. — Mamy jeszcze kłopoty z tym przeliczaniem — tłumaczą. Helenka chwali się, że to rządowy kalkulator, który wszyscy Słowacy dostali przed wejściem do strefy euro. Na zakupy w Gorlicach zamierza wydać 50 euro, czyli niespełna 250 złotych. Jest zadowolona z nowej waluty. Wspólnie z mężem zarabiają 1300 euro miesięcznie. Dwóch synów też zarabia w euro, ale w Hiszpanii. — Teraz to najlepiej mieszkać i pracować na Słowacji, a żywić się w Polsce — opowiada. Dziwi się pytaniem, że w ten sposób pogrąża rodzimy handel. — A czy Polacy nie jeżdżą na zakupy do Berlina, Londynu, czy na Ukrainę? — odpowiada. — Po to wchodziliśmy do Europy, by się swobodnie przemieszczać — dodaje patetycznie.
[srodtytul]Na zakupy i na narty[/srodtytul]
Taka jest już specyfika przygranicznych regionów, że ich mieszkańcy korzystają z dobrodziejstw niższych cen w sąsiednim kraju. Słowacy od lat byli liczącą się grupą klientów w przygranicznych sklepach i targowiskach. Podobnie było po drugiej stronie granicy, gdzie wiele sklepów, głównie monopolowych utrzymywała się z Polaków. Od nowego roku w "polskich" sklepach na Słowacji pustki. Po wejściu Słowacji do strefy euro zakupy alkoholu przestały być dla nas opłacalne. Natomiast polskie przygraniczne sklepy i targowiska są oblegane przez klientów zza południowej granicy. W Jabłonce, Nowym Targu, Gorlicach, Krośnie czy Dukli zaczyna dominować język słowacki. Każdej soboty rano od granicy w Barwinku w stronę Krosna suną samochody ze słowackimi rejestracjami.
— Tego jeszcze nie grali. Słowacy zaczynają przyjeżdżać do nas na narty — dziwią się w ośrodku narciarskim w Chyrowej koło Dukli w podkarpackiem. Grupa Słowaków ze Świdnika w sobotę rano busem odwiedziła bazar w Krośnie, największe słowackie targowisko w Polsce, a popołudnie spędzili na stoku w Chyrowej. — Kupiliśmy wszystko, co żony wypisały na kartkach — mówi Karol. Przede wszystkim kurczaki i jajka, bo jak mówi - nie ma niedzieli bez jajecznicy i rosołu. Na cały tydzień nakupił jeszcze karkówki, wędlin, przypraw, a także bluzkę dla córki, kijki narciarskie i MP3 dla syna, karnisze, drewniane półki. Tłumaczy, że w Polsce większość artykułów spożywczych, chemicznych, ale też elektronika, sprzęt AGD, a zwłaszcza meble są od 20 do 40 procent tańsze. — A chleb zamówiło chyba pół wsi — dodaje. Na Słowacji pieczywo kosztuje prawie drugie tyle. W wielu restauracjach chleb sprzedaje się na kromki. Karol robił zakupy na bazarze, ale część kolegów wybrała Biedronkę lub inne supermarkety. — Ja jestem ze wsi i lubię zakupy w takich swojskich klimatach — tłumaczy. — Ale przepłaciłeś — wtrąca się kolega Martin. On był na zakupach w Delikatesach FRAC. Zadowolony jest szczególnie z ćwiartek kurczaka po promocyjnej cenie 4,99 za kilogram. Po zakupach zdążyli się już w busie trochę rozgrzać. — Słowacką, bo wasza gorzałka jeszcze droga — tłumaczą. Całą ekipą wstąpili do Chyrowej poszusować na nartach. Są zachwyceni nowoczesną stacją narciarską. — Mamy znacznie lepsze i trudniejsze stoki, ale też już coraz droższe — mówią. Chyrową od Świdnika dzieli zaledwie 30 kilometrów.
[srodtytul]Hitem są płyty nagrobne [/srodtytul]