Zamówienia spadły o połowę. Praktycznie wszyscy producenci dużych jachtów motorowych już przeprowadzili grupowe zwolnienia pracowników – twierdzi Marek Słodownik, dyrektor biura zarządu Polskiej Izby Przemysłu Jachtowego i Sportów Wodnych.
Ta luksusowa branża odnosząca wiele sukcesów międzynarodowych przeżywa krach, jakiego żadna z jachtowych stoczni się nie spodziewała. W niszowej produkcji skierowanej do posiadaczy najgrubszych portfeli Polska należy do grona światowych liderów. Superkomfortowe łodzie po kilkaset tysięcy dolarów zamawiają u nas klienci ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Niemiec, Szwecji czy Emiratów Arabskich. Ale kiedy Amerykę i bogate kraje Europy ogarnął kryzys finansowy, ten intratny do niedawna biznes praktycznie zamarł. – W drugiej połowie roku będzie jeszcze gorzej – ostrzega Marek Słodownik.
200 pracowników zwolnił właśnie Galeon, działająca od 1982 roku spółka ze Straszyna pod Gdańskiem. Produkuje nawet 20-metrowe jednostki, których cena przekracza milion euro. Mazurskie Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Budowlane J. W. Ślepsk jeszcze dwa lata temu produkowało ok. 2,2 tys. łódek rocznie. Teraz zwolniło kierowców rozwożących je do klientów.
Jeszcze w październiku 2008 r. na grupowe zwolnienia zdecydowała się spółka Delphia Yachts z Olecka. W ubiegłym roku produkowała blisko 20 jachtów miesięcznie. Teraz produkcja spadła o 40 proc., do 12 sztuk.
– Dzięki tym zwolnieniom mogliśmy wcześniej dostosować się do spadku zamówień – twierdzi Wojciech Kot, współwłaściciel Delphii. Na razie takie cięcia wystarczają. Ale Kot zaznacza, że jeśli nie będzie wsparcia ze strony władz, np. w postaci wypłat dla pracowników za czas przestoju, w stoczniach jachtowych wręczone zostaną kolejne wypowiedzenia. A jeżeli zainteresowanie jachtami nie zacznie rosnąć, w branży posypią się bankructwa.