W powietrzu unosi się apetyczny zapach podpiekanych na blasze kukurydzianych placków. W plastikowych pudłach z lodem chłodzi się piwo i butelki z wodą. Na placu przy kościele Santa Lucia rozstawiono krzesła, by wygodnie siedząc, można było patrzeć na scenę. Wszyscy elegancko ubrani. Większość to osoby starsze. Wdrapują się z wysiłkiem na scenę, dobierają w pary. Jednak z pierwszym taktem muzyki młodnieją, uśmiech rozświetla ich twarze. Salsa, tango, rumba, paso doble. Tańczą niemal do utraty tchu, nie zważając na wilgotny upał.
[srodtytul]Tu jestem szczęśliwy [/srodtytul]
Fiesta zaczyna się w każdy piątek wieczorem i trwa do niedzieli. Najważniejsze ulice miasta zostają zamknięte dla samochodów i zamieniają się w deptaki. Główny plac Meridy, zocalo, wypełnia tłum. W cieniu drzew sprzedawcy rozstawiają stoiska z rękodziełem, przekąskami, napojami, balonami, zabawkami. Pod arkadami ratusza występują śpiewacy, artyści z Meksyku, Gwatemali, Hondurasu lub Nikaragui. A wieczorem w niebo strzelają sztuczne ognie.
W całym mieście nie ma chyba osoby, która spędzałaby ten czas w domu. Trzeba wyjść, dać się ponieść tłumowi, posiedzieć na ozdobnej kutej ławce, zatańczyć, przysiąść na kawie lub drinku. Spotkać się ze znajomymi lub poznać tych, których się jeszcze nie zna. Cała Merida żyje fiestą. – Byłem w USA, w Europie, studiowałem w Madrycie. Ale tylko tu czuję się szczęśliwy – zapewnia Pablo, młody człowiek spotkany na placu.
[srodtytul]Plac pełen historii [/srodtytul]