Można oczywiście starać się wyciągnąć informacje na temat poszczególnych firm, można koncentrować się na szczegółach, można próbować dokonać analiz, które zaciekawią specjalistów od finansów, ale mało kogo więcej. Ale można też postępować inaczej – zamiast sięgać po szkło powiększające, spojrzeć na Listę 500 z odpowiedniego dystansu, tak by szczegóły się zatarły, a uwagę zwracały jedynie pewne ogólne trendy. I w ten właśnie sposób uzyskuje się ciekawy obraz zmian zachodzących w polskiej gospodarce i w polskich przedsiębiorstwach. Zmian, które generalnie rzecz biorąc, idą od lat ku lepszemu, ale które wcale nie oznaczają, że sytuacja firm jest zawsze komfortowa, a rozwój przebiega bez zakłóceń.
[srodtytul]Siedem biblijnych lat tłustych[/srodtytul]
Listę 500 komentuję już od siedmiu lat – i niewykluczone, że było to właśnie siedem biblijnych lat tłustych, po których mogą nadejść (oby na krótko) lata chude. Przez te wszystkie lata byliśmy świadkami nieprzerwanego postępu w zakresie jakości zarządzania, efektywności, rozmachu i sprawności działania polskich przedsiębiorstw.
Choć na czele tabeli nie zmieniło się wiele (na pierwszym miejscu nieodmiennie znajdował się Orlen, a siedem z dziesięciu firm zajmujących dziś pierwsze pozycje w tabeli było w pierwszej dziesiątce
już w roku 2002), postęp był jednak ogromny. W roku 2002 przeciętna wartość sprzedaży firmy z Listy 500 wynosiła 1,1 mld zł (wówczas odpowiednik 290 mln euro), w roku 2008 jest to ponad 2,2 mld zł (630 mln euro). Aby dostać się na listę w roku 2002, wystarczyły obroty rzędu 250 mln zł, dziś trzeba na to ponad 400 mln zł. Przeciętna raportowana zyskowność (relacja zysku netto do sprzedaży) wynosiła wówczas 1,4 proc., dziś sięga niemal 5 proc. Zwiększył się radykalnie udział eksportu w sprzedaży, wskaźniki wydajności pracy i efektywności zaangażowania kapitału.