Prywatne muzeum Kresów

Rozmowa z Pawłem Wasylkowskim, kolekcjonerem

Publikacja: 30.07.2009 01:05

Prywatne muzeum Kresów

Foto: ROL

[b]RZ: Zbiera pan pamiątki dotyczące Lwowa oraz dzieła sztuki i rzemiosła artystycznego z Pokucia, potocznie nazywane huculskimi. Jak wygląda rynek tych przedmiotów?[/b]

Paweł Wasylkowski: W czasach PRL lwowskie i huculskie pamiątki przywożono z ZSRR do Polski, ponieważ Polacy chętnie zbierali je z uwagi na rodzinne sentymenty. Teraz panuje opinia, że przedmioty te wracają z Polski na Ukrainę, bo u nas nie budzą takiego zainteresowania jak przed laty. Słyszałem, że wiele obiektów wykupują Ukraińcy. Dla mnie to zrozumiałe. Na tej samej zasadzie Polacy wykupują polonika wszędzie na świecie.

[b]Nie ma już w kraju kolekcjonerów kresowych pamiątek?[/b]

Mam ponad 50 lat i należę do juniorów...

[b]Może powinno powstać muzeum Kresów?[/b]

To moje marzenie jako kolekcjonera, bo moja rodzina pochodzi z tamtych terenów. Nie ma takiego stałego miejsca, gdzie młodzi w każdej chwili mogliby zobaczyć, jak wyglądało polskie życie na Kresach, jak były tam zdobione przedmioty codziennego użytku.

[b]Jakie przedmioty zdarzają się w handlu?[/b]

Najczęściej można kupić w Internecie butelki po wódce z wytwórni Baczewskiego (50 – 100 zł). Wykupują je raczej kolekcjonerzy zabytkowych butelek, nie zaś lwowskich pamiątek. Ostatnio w Niemczech kupiłem lampę, jaką mieli przedwojenni kolejarze, z logo Dyrekcji Kolei Państwowych we Lwowie. Zapłaciłem za nią 50 euro z dostawą. To są pamiątki dziś nikomu już niepotrzebne, a mnie bardzo cieszą. To ślad po ludzkim życiu. Bez takich drobiazgów nie wejdziemy w klimat życia poprzednich pokoleń. Wielki kolekcjoner Franciszek Starowieyski słusznie mówił: Człowieku, pamiętaj, że jesteś tylko epizodem w życiu przedmiotu.

[b]

Takich grafik, jakie pan zgromadził, nigdy nie widziałem w oficjalnym obrocie antykwarycznym ani też w muzeach.[/b]

Znajdowałem je na jarmarkach staroci. W ciągu 20 lat zdobyłem ok. 150 grafik międzywojennych, w tym kilkanaście, jakich nie odnotowują monografie tematu. Mam też dwa plakaty: jeden z wystawy sztuki zaprojektowany przez Józefa Mehoffera, drugi z mistrzostw świata w łucznictwie, jakie odbyły się we Lwowie, o czym mało kto wie.

Najtrudniej zdobyć grafiki międzywojenne. Te z XIX wieku miały zdecydowanie wyższe nakłady. Tych grafik nie ratowano podczas wojny! Jeśli ktoś miał do wyboru: uratować prace Dürera, Goi lub lwowskie grafiki, to oczywiście ratował klasyków światowej sztuki. Dlatego dziś łatwiej o grafiki Dürera niż lwowskich artystów...

Tak samo było z ceramiką. Wszyscy ratowali wyroby z Miśni. Nikt nie ratował wyrobów z Pacykowa. Dlatego ceramika z Pacykowa jest w Polsce bardziej poszukiwana i zwykle droższa od porcelany z Miśni.

[b]Ma pan w domu urządzony gabinet kolekcjonera, a w nim bogaty księgozbiór oraz zapewne komplet katalogów aukcyjnych z 20 lat istnienia wolnego rynku sztuki w Polsce.[/b]

Mam ok. 6 tys. książek, w tym ok. 1,5 tys. książek o sztuce i katalogów. Jeśli chodzi o tak wąski temat jak huculszczyzna, to zebrałem ok. 30 tytułów: rosyjskich, ukraińskich, także polskich sprzed wojny. Każda złotówka włożona w literaturę tematu nierzadko wraca do kolekcjonera pomnożona przez sto. Na pewno połączenie lektur z praktyką pozwoli kolekcjonerowi uniknąć wielotysięcznych strat. Jeśli widziałem w katalogach np. 200 obrazów jakiegoś malarza, jeśli konkretne obrazy zainteresowały mnie na tyle, że obejrzałem je na wystawie przedaukcyjnej, to istnieje mniejsze zagrożenie, że kupię falsyfikat.

Katalogi to niezbędne źródło wiedzy o tym, co pojawia się na rynku i jak dokonuje się wyceny przedmiotów. Dostarczają wiedzy o tym, czego warto szukać, a co nigdy się nie pojawia. Dzięki systematycznemu studiowaniu katalogów wiem, jak mało było w handlu dzieł np. formistów, jak mało było dzieł z kręgu poznańskiej grupy Bunt.

[b]Od czego zatem zależą wyceny?[/b]

Obrazy niektórych malarzy są w ciągłym obiegu, jak np. Wlastimila Hofmana czy Kossaków. Dzięki studiowaniu katalogów można porównywać, jak różne prace tych samych malarzy wyceniane są zależnie od ich rzeczywistej rangi artystycznej, formatu, proweniencji.

[b]Jaką zdobycz uważa pan za największy kolekcjonerski sukces?[/b]

[wyimek]50 złotych kosztuje zabytkowa butelka po wódce z wytwórni Baczewskiego we Lwowie[/wyimek]

Chyba piec Aleksandra Bachnińskiego (1820 – 1882) pochodzący z 1859 roku. Historycy sztuki uznają Bachnińskiego za najważniejszego twórcę ceramiki pokuckiej. Jego piece są na Wawelu, w Muzeum Kuncewiczów w Kazimierzu Dolnym, w muzeum w Sanoku. Mój kupiłem w 1999 roku w desie na MDM w Warszawie. Stał tam bardzo długo. Na jarmarkach staroci udało mi się także zdobyć kilkanaście wyrobów Bachnińskiego, nigdzie niespotykanych, nawet w muzeum w Kołomyi ani w polskich muzeach etnograficznych.

[b]O czym pan marzy?[/b]

O komplecie grafik Leona

Wyczółkowskiego, którego uważam za największego polskiego grafika. Najlepsze prace artysty kosztują 8 – 10 tys. zł, a tańsze ok. 1,5 – 2 tys. zł. Chciałbym być na miejscu wielkiego kolekcjonera Feliksa Manggi Jasieńskiego, który współpracował z Wyczółkowskim. Zebranie grafik Wyczółkowskiego to może być wspaniałe wyzwanie dla kolekcjonera debiutanta. Podobnie jak kolekcjonowanie grafik Tadeusza Kulisiewicza, niedocenionych i niedoszacowanych.

[b]Zmieńmy wątek. Jest pan prawnikiem, jako kolekcjoner obserwuje pan rynek. Ukazują się coraz częściej artykuły o osobach, którym sprzedano fałszywe obrazy. Jak mają się zachowywać klienci?[/b]

To jest duży problem szczególnie dla osób, które są tylko inwestorami. Teoretycznie można próbować poznać świat sztuki oraz rynku sztuki, aby nie polegać wyłącznie na antykwariuszach. Skoro inwestorzy giełdowi uczą się poprawnego, względnie bezpiecznego, korzystania z giełdy, można próbować nauczyć się bezpiecznego kupowania obrazów. Problem polega na tym, że inwestorami na rynku sztuki są ludzie, którzy z powodów zawodowych nie mają czasu i dlatego skazani są na porady antykwariusza lub specjalisty od modnego art bankingu.

[b]Czy nie powinno być tak, że osoby, które oficjalnie w imieniu banku lub galerii doradzają, w co inwestować na rynku sztuki, powinny odpowiadać za swoje porady i mieć wykupioną polisę OC, podobnie jak doradcy giełdowi lub finansowi?[/b]

To jest na pewno rynek zdecydowanie bardziej skomplikowany pod względem inwestowania niż inne rynki i na pewno powinien być prawnie uregulowany. Prawo powinno zabezpieczać interesy inwestorów na rynku sztuki. Gdyby doradcy mieli rządową licencję i obowiązkową polisę OC, zwiększyłoby to bezpieczeństwo obrotu gospodarczego. Bez takich regulacji trudno sobie wyobrazić przyszłość tego rynku.

Niektóre osoby są przerażone przy kupowaniu obrazów. Rynek nierzadko przypomina chaos. Czytamy w prasie o nierzetelnych ekspertyzach autentyczności, ale nie pociąga to za sobą żadnych skutków prawnych. Brak odpowiednich zabezpieczeń prawnych to ważny czynnik hamujący rozwój polskiego rynku sztuki.

Znam wielu rzetelnych antykwariuszy, którym – gdybym był inwestorem – spokojnie powierzyłbym moje pieniądze na zakup obrazów. Wiedziałbym, że jeśli trafił się falsyfikat, jest to wynik tylko pomyłki, która może się zdarzyć każdemu, nie zaś skutek celowego działania. Faktem jest, że zdarzają się nierzetelne zachowania, o których informuje prasa.

Patrząc perspektywicznie na sprawy handlu sztuką w Polsce, ten rynek powinien być uregulowany. Cena dzieł sztuki wielokrotnie przekracza wysokość średnich zarobków. Tu chodzi o naprawdę duże pieniądze. Obywatele nie mogą być narażeni na straty. Prawo definiuje, kto może być doradcą na giełdzie. Natomiast na rynku sztuki jest pod tym względem pustka prawna.

[b]Ostatnio głośna była sprawa klienta z Łodzi, któremu przez lata galeria sprzedawała falsyfikaty. Klient odważnie przyznał się do porażki.[/b]

To bardzo ważne! Z obserwacji rynku wynika, że poszkodowani nie zawsze się przyznają, że nabrali się na kupno falsyfikatów. Próbują po cichu pozbyć się ich, aby uratować przynajmniej część gotówki wydanej na falsyfikaty.

[i]rozmawiał Janusz Miliszkiewicz[/i]

[ramka][b][link=http://www.rp.pl/temat/181797.html]Wejdź do świata kolekcjonerów[/link][/b][/ramka]

[b]RZ: Zbiera pan pamiątki dotyczące Lwowa oraz dzieła sztuki i rzemiosła artystycznego z Pokucia, potocznie nazywane huculskimi. Jak wygląda rynek tych przedmiotów?[/b]

Paweł Wasylkowski: W czasach PRL lwowskie i huculskie pamiątki przywożono z ZSRR do Polski, ponieważ Polacy chętnie zbierali je z uwagi na rodzinne sentymenty. Teraz panuje opinia, że przedmioty te wracają z Polski na Ukrainę, bo u nas nie budzą takiego zainteresowania jak przed laty. Słyszałem, że wiele obiektów wykupują Ukraińcy. Dla mnie to zrozumiałe. Na tej samej zasadzie Polacy wykupują polonika wszędzie na świecie.

Pozostało 92% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy