[b][link=http://www.rp.pl/galeria/235132,348498.html]Zobacz zdjęcia [/link][/b]
Wulkan Teide (3718 m n.p.m.) wyrasta niemal na środku największej z Wysp Kanaryjskich – Teneryfy. Jest jej symbolem, punktem odniesienia i jednocześnie punktem widokowym. Jak, nie przymierzając, Pałac Kultury w Warszawie czy wieża Eiffla w Paryżu.
Stojąc na jego szczycie i zaglądając do krateru, czujemy się jak Pan Maluśkiewicz, który, płynąc w poszukiwaniu wieloryba, wylądował na wyspie. Zrozumiał co to za wyspa dopiero, gdy wyspa kichnęła. Nasz wulkan raczej nie kichnie. W 2003 roku zanotowano wprawdzie drgania, wywołane prawdopodobnie ruchem magmy wewnątrz góry, ale ostatni raz lawa popłynęła z niego 100 lat temu. Wydostała się z bocznego komina, a jej jęzor zatrzymał się niedaleko stoku wulkanu. Prawdziwe szkody poczynił jednak wybuch z 1706 r., kiedy pod lawą i pyłem wyrzuconym przez wulkan znalazło się kilka osad i duża część ruchliwego portu Garachico.
[srodtytul]Pomarszczone góry[/srodtytul]
Czarne plaże wulkaniczne i złote plaże wysypane piaskiem z Sahary. Hotele z basenami, urocze zabytkowe miasta, liczne atrakcje dla dzieci. To wszystko prawda, taka jest Teneryfa. Ale nie tylko. Z dala od autostrad, plaż i miast jest jeszcze Teneryfa wulkanów, dzikich gór, głębokich wąwozów, malowniczych pól lawy. Tę Teneryfę zamierzamy poznać. Planujemy więc trzy wyprawy do trzech różnych zakątków wyspy.