Czy możemy oczekiwać, że w najbliższym czasie otoczenie makroekonomiczne będzie sprzyjać szybkiemu tempu wzrostu gospodarczego w Polsce? Czy uzasadnione są nadzieje, że koniec recesji na głównych rynkach bazowych wesprze naszą gospodarkę, pomagając jej się rozwijać w tempie ponad 4 proc., jak widzi to rząd w ostatniej aktualizacji programu konwergencji? Mam co do tego pewne wątpliwości.
[srodtytul]***[/srodtytul]
Inwestorzy żyją w przeświadczeniu, że gospodarka USA wychodzi w końcu na długo oczekiwaną prostą. Miesięczne odczyty danych z rynku pracy, wskazujące na stabilizację stopy bezrobocia i lekki wzrost zatrudnienia w usługach, dają pretekst do snucia daleko idących uogólnień dotyczących odbudowy krajowego popytu i zastępowania stymulacji fiskalnej i monetarnej prywatną konsumpcją już w niezbyt odległej przyszłości.
Byłbym bardzo ostrożny w snuciu hipotez o końcu kryzysu konsumpcji w Stanach. Stopa oszczędności przestała co prawda rosnąć tak dynamicznie jak w ostatnich kwartałach, ale też skala zadłużenia gospodarstw domowych po kryzysie nie została jeszcze w pełni zdiagnozowana. Do refleksji skłaniać powinna choćby przeprowadzana na masową skalę przez banki w Stanach akcja rewidowania umów na karty kredytowe z klientami indywidualnymi.
Kompletnie przy tym lekceważona jest skala przyrostu długu publicznego, który – koniec końców – musi być opłacony z pieniędzy podatnika. Rząd USA, przeprowadzając reformę służby zdrowia, dorzucił do nieuregulowanego jeszcze rachunku za kryzys kolejne 970 mld dol. w najbliższych dziesięciu latach.