Klient nasz pan. Albo nie

Od dwudziestu z górą lat żyjemy w Polsce w przeświadczeniu, że jako klienci dyktujemy warunki.

Aktualizacja: 07.05.2010 01:31 Publikacja: 07.05.2010 00:31

Klient nasz pan. Albo nie

Foto: First Class

Red

Bardziej naiwni uważają nawet, że nasze głosowanie portfelami to forma sprawowania władzy przez niewidzialną rękę rynku. Czyżby?

Wyobraźmy sobie, że przychodzimy do znajomej piekarni. Zwykle wybieramy chleb, bułki, może ciasto i płacimy za zakupy w kasie. Pewnego dnia jednak sprzedawczyni wita nas z uśmiechem i pyta: jak bardzo kochasz nasze bułki? Większość z nas wzruszy ramionami i zrobi zwykłe zakupy. Ale część zastanowi się i grzecznie odpowie: bardzo kocham wasze bułki. Dobrze! – odpowiada sprzedawczyni i daje lizusom po jednej bułce gratis. Ci wcześniej obojętni po namyśle także więc przyznają, że bardzo kochają te bułki. Sprzedawczyni, nadal z uśmiechem, mówi: udowodnijcie to – opowiedzcie znajomym, że bardzo kochacie nasze bułki, i namówcie ich na zakupy w naszej piekarni. Gros klientów ponownie wzruszy ramionami, jednak reszta zaciągnie sąsiadów i rodzinę do tej narcystycznej piekarni. A wszystko tylko po to, by dostać za darmo produkt, który kosztuje kilkadziesiąt groszy. Spirala nakręca się, ponieważ każdy następny klient musi w zamian za bułkę wykonać coraz to nowe zadanie. Na przykład ułożyć wiersz o rogalach, wyśpiewać swoją miłość do razowca czy publicznie znieważyć konkurencyjny sklep. Prędzej czy później tylko najtwardsi pozostają obojętni. I jako niewierni klienci, niewyznający wiary w bułki, zostają skazani na banicję – zostają klientami innej, na pozór zwykłej piekarni, która pewnie także przerodzi się wkrótce w sektę.

Czy to scenariusz kiepskiego filmu psychodelicznego twórcy? Nie, podobne mechanizmy zaczynają rządzić dzisiejszymi relacjami między sprzedawcami i klientami. Dążenie do uczynienia jak największej liczby nabywców lojalnymi klientami jest tak silne, że zabawa niekiedy przeradza się w groteskę.

Kilka tygodni temu byliśmy świadkami premiery iPada marki Apple. Niezorientowanym wyjaśniam – to kompilacja minikomputera przenośnego i telefonu. I choć interfejs użytkownika jest bardzo dobry, jednak istnieje wiele innych urządzeń, które lepiej radzą sobie z większością zadań wykonywanych przez użytkownika. Mimo to już pierwszego dnia w USA sprzedano ponad 300 000 iPadów. Klienci stali w gigantycznych kolejkach, zapisywali się w przedsprzedaży i cierpliwie znosili opóźnienia w dostawach. Wszystko za sprawą zabiegów marketingowych, dzięki którym przynależność do grupy pionierskich posiadaczy tego tabletu została uznana za wartą wszelkich niedogodności. Chciałoby się zakrzyknąć do stojących w kolejkach: hej, opamiętajcie się! Ale byłby to pewnie głos wołającego na pustyni... Wierni wyznawcy marki z nadgryzionym jabłkiem dali się już przecież uwieść obietnicy stania się członkami elitarnego grona posiadaczy iPada. I sami zabiegali o to, by stać się klientami.

Koncern Apple słynie z tego, że umie wytworzyć wokół swoich produktów niezwykłą aurę. Innym brakuje tej finezji. Producenci napojów bezalkoholowych, piwa czy płatków śniadaniowych obiecują koszulkę, otwieracz do kapsli albo zapalniczkę w zamian za zakup kilku sztuk swoich produktów. I chociaż realna wartość takiej nagrody jest znikoma, jednak część z nas ulega temu mechanizmowi i daje się kupić za parę groszy.

Bywa, że banki albo operatorzy komórkowi idą dalej. Wystarczy przyprowadzić określoną liczbę nowych klientów, żeby otrzymać nagrodę wartą kilka lub kilkadziesiąt złotych. Czy ktokolwiek ze spontanicznych akwizytorów zadaje sobie trud policzenia czasu, jaki poświęca na wyszukanie nowych wyznawców? Czy byliby tak samo entuzjastyczni, gdyby wiedzieli o tym, że pozyskanie jednego nowego klienta kosztuje niekiedy sprzedawcę nawet kilkaset złotych?

Jeden z producentów kawy obiecał kubek termiczny każdemu, kto zadeklaruje się jako fan tej marki. Być może było to zbyt banalne zadanie, ponieważ 10 000 nagród rozdano zaledwie w ciągu kilku dni. Ale inni byli ostrożniejsi. W zabawie zatytułowanej: wstąp do naszej bandy, a może coś dostaniesz, prym wiedzie jeden z najbardziej znanych producentów sprzętu AGD. Nagroda nie została jasno określona. Może to być odkurzacz, mikser albo trzepaczka do jajek. Nie wiadomo też, co dokładnie trzeba zrobić. Nie pytaj, co możemy zrobić dla ciebie, my pytamy, co ty możesz zrobić dla nas – zdają się mówić organizatorzy tego konkursu i czekają, aż wyznawcy marki wykażą się inwencją. Czy jedynie mnie wydaje się, że to postawienie sprawy na głowie? Że to firma powinna zabiegać o to, by jej produkty były atrakcyjne dla klientów? Zresztą presja jest tak silna, że i ja skusiłem się i napisałem wierszyk o produktach tej marki. Chyba jednak mój utwór był zbyt kontrowersyjny, ponieważ nie otrzymałem nagrody. Nie tylko dla mnie powinna to być nauczka, że wszelkie formy i przejawy uwielbienia muszą być zgodne z jedyną słuszną linią. Jakiekolwiek odstępstwa od niej nie są dopuszczalne.

Wygląda na to, że modne dziś hasło: „Wyraź siebie” coraz częściej oznacza ni mniej, ni więcej tylko: „Staraj się, a może cię dostrzeżemy”. To odwrócenie tradycyjnych ról, które może z czasem mieć nieprzyjemne dla nas, klientów, konsekwencje. Na razie dokonujemy wyboru marek względnie dobrowolnie. Ale co zrobimy, gdy sprzedawca zdecyduje się premiować tych, którzy publicznie potępią konkurencję? Czuję się wyjątkowo blisko atmosfery panującej wśród kiboli. Obym się mylił.

Bardziej naiwni uważają nawet, że nasze głosowanie portfelami to forma sprawowania władzy przez niewidzialną rękę rynku. Czyżby?

Wyobraźmy sobie, że przychodzimy do znajomej piekarni. Zwykle wybieramy chleb, bułki, może ciasto i płacimy za zakupy w kasie. Pewnego dnia jednak sprzedawczyni wita nas z uśmiechem i pyta: jak bardzo kochasz nasze bułki? Większość z nas wzruszy ramionami i zrobi zwykłe zakupy. Ale część zastanowi się i grzecznie odpowie: bardzo kocham wasze bułki. Dobrze! – odpowiada sprzedawczyni i daje lizusom po jednej bułce gratis. Ci wcześniej obojętni po namyśle także więc przyznają, że bardzo kochają te bułki. Sprzedawczyni, nadal z uśmiechem, mówi: udowodnijcie to – opowiedzcie znajomym, że bardzo kochacie nasze bułki, i namówcie ich na zakupy w naszej piekarni. Gros klientów ponownie wzruszy ramionami, jednak reszta zaciągnie sąsiadów i rodzinę do tej narcystycznej piekarni. A wszystko tylko po to, by dostać za darmo produkt, który kosztuje kilkadziesiąt groszy. Spirala nakręca się, ponieważ każdy następny klient musi w zamian za bułkę wykonać coraz to nowe zadanie. Na przykład ułożyć wiersz o rogalach, wyśpiewać swoją miłość do razowca czy publicznie znieważyć konkurencyjny sklep. Prędzej czy później tylko najtwardsi pozostają obojętni. I jako niewierni klienci, niewyznający wiary w bułki, zostają skazani na banicję – zostają klientami innej, na pozór zwykłej piekarni, która pewnie także przerodzi się wkrótce w sektę.

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy