Niemiecki porządek na afrykańskiej pustyni

Pustynia nazywa się Nama. A „nama” to „miejsce, w którym nie ma nic”. Namibia wzięła od niej nazwę. Ale to nieprawda, bo w tym afrykańskim kraju przyroda zachwyca różnorodnością

Publikacja: 21.05.2010 05:46

Kobiety Himba wstydzą się pokazywać kostki, nie piersi

Kobiety Himba wstydzą się pokazywać kostki, nie piersi

Foto: Fotorzepa, Monika Witkowska MW Monika Witkowska

To największe wydmy na świecie! – mówi przewodnik, pokazując ogromne piaszczyste góry. Niektóre z nich dochodzą do 350 metrów wysokości. Kiedy się wdrapujemy na szczyt jednej z nich, mamy wokół siebie morze piasku zmieniającego kolor, w zależności od pory dnia, od jasnożółtego po czerwony i brązowy. Gdzieniegdzie u podnóża diun widać kikuty wyschniętych drzew – niektóre z nich mają ponoć 900 lat. Jesteśmy w Sossusvlei – dolinie położonej w samym środku pustyni Namib.

Nazwa tej najstarszej pustyni świata, której wiek ocenia się na 80 mln lat, w języku jednego z lokalnych plemion, Nama, oznacza „olbrzymi”, a zarazem: „miejsce, gdzie nie ma nic”. To właśnie od pustyni Namib wzięła się Namibia. Bezkresne piachy stanowią 15 procent powierzchni kraju i ciągną się przez całe jego wybrzeże, czyli na dystansie prawie 1600 kilometrów.

[srodtytul]Apfelstrudel na Bahnhofie[/srodtytul]

Z Sossusvlei, przecinając po drodze Zwrotnik Koziorożca, jedziemy do Swakopmund – najbardziej znanego w Namibii nadmorskiego kurortu. Miejscowi z dumą podkreślają, że to ulubione miejsce Angeliny Jolie i Brada Pitta – w 2006 roku przyszła tu na świat ich córeczka. Spodziewamy się miejscowości wakacyjnej w stylu Acapulco, a tymczasem wita nas spokojne, otoczone pustynią prowincjonalne miasteczko, o mocno europejskim charakterze. Trudno się dziwić – dużą część mieszkańców stanowią biali, szczególnie zaś widoczne są tu wpływy niemieckie.

Położona w południowo-zachodnim krańcu Czarnego Lądu Namibia w tym roku obchodzi dwudziestolecie niepodległości. Niemcy podporządkowali sobie ten zakątek Afryki jeszcze w XIX wieku. W czasie I wojny światowej przejął jednak Namibię ówczesny Związek Południowej Afryki, późniejsze RPA. Pod jego rządami Namibia pozostawała aż do roku 1990, kiedy to udało jej się wreszcie proklamować niezależną republikę.

Do dzisiaj jednak mieszka w Namibii wielu potomków niemieckich kolonizatorów oraz Niemców przybyłych po drugiej wojnie światowej. Czują się tu jak u siebie, zwłaszcza w Swakopmundzie: kolonialna architektura z początków XX wieku, porządek na ulicach, niemieckie napisy (na starym dworcu widnieje szyld „Bahnhof”) i menu w restauracjach. Kiedy pytam o lokalne specjalności, kelnerka poleca… Apfelstrudel.

Zwiedzanie miasta nie zajmuje dużo czasu. Kusi nas wprawdzie jeszcze położona przy latarni morskiej plaża, ale szkoda czasu – idziemy do miejscowej Galerii Kryształowej, by zobaczyć dwumetrowy, największy na świecie publicznie eksponowany kryształ kwarcowy znaleziony na terenie jednej z namibijskich farm. Brązowej barwy kolos jest rzeczywiście ewenementem, chociaż kwarc nie należy wcale do najważniejszych namibijskich bogactw. Najistotniejsze są diamenty – Namibia zajmuje ósme miejsce na świecie w ich wydobyciu, a ich sprzedaż daje 41 proc. wpływów z eksportu. Duże znaczenie mają również rudy uranowe (piąte miejsce światowego wydobycia), miedź i cynk.

Po południu wypływamy dużym motorowym jachtem w kilkugodzinny rejs po Atlantyku. Nad naszymi głowami krążą stada ptaków – głównie kormoranów, nieco pokracznych pelikanów i krzykliwych mew. Gwiazdami rejsu są jednak foki uchatki. Kiedy zatrzymujemy łódź, jedna z nich bezceremonialnie tarabani się z wody na pokład, wdzięczy, kiwając na boki, aż wreszcie kładzie się na stole i cierpliwie czeka, aż każdy się z nią sfotografuje. Nie robi tego za darmo! Przed powrotem do morza dostaje przygotowaną nagrodę – wiaderko ryb.

[srodtytul]Kobieta dla gościa[/srodtytul]

Na północ od Swakopmundu rozciąga się Wybrzeże Szkieletów. Nazwa nawiązuje do wraków rozbijających się w tych okolicach statków oraz wyrzucanych na brzeg szkieletów – ludzi i zwierząt, w tym licznych wielorybów. Obliczono, że od początku XIX wieku rozbiło się w tych stronach około 40 żaglowców i statków. Zresztą już w XV wieku opływający Afrykę portugalscy żeglarze nazywali ten rejon „Piachami z piekła”. Nic dziwnego – nagrzana słońcem pustynia, stykając się z zimnym oceanem powoduje powstawanie zdradzieckich mgieł. Jeśli dodać do tego silne prądy morskie, można wyobrazić sobie strach marynarzy, którzy wiedzieli, że wpłynięcie tutaj na mieliznę mogło oznaczać... śmierć z braku słodkiej wody. Nawet teraz, mimo nowoczesnych środków nawigacyjnych, zdarzają się katastrofy. Wrak statku, który oglądamy, pochodzi sprzed dwóch lat.

W niewielkim miasteczku Henties Bay żegnamy się z wybrzeżem, a nasze wynajęte wielkie terenowe auto przystosowane do biwakowania w nim zjeżdża na drogę odbijającą w głąb kontynentu. Dociera do nas, jak wielkie niezamieszkane przestrzenie są w tym kraju. Na obszarze 2,6 raza większym od Polski (824 tys. km kw.) mieszka zaledwie 2 mln ludzi. Namibia to jedno z najsłabiej zaludnionych państw świata, średnio dwie osoby na kilometr kwadratowy. Bywa więc, że jedzie się dziesiątki kilometrów półpustynną szosą i nie spotyka nikogo.

Z licznych grup etnicznych, jakie żyją w Namibii, najbardziej intrygujący, a zarazem najciekawszy jest lud Himba. Jeszcze jakiś czas temu trudno było do Himbów dotrzeć – byli to typowi koczownicy unikający kontaktu z cywilizacją. Ale czasy się zmieniły. Teraz „odwiedziny w typowej wiosce Himbów” są w programie każdej wycieczki turystycznej, a słynące z urody kobiety z tego plemienia występują na co drugim plakacie reklamującym Namibię.

W wiosce, którą odwiedzamy, mieszka około 40 osób. Spotykamy same kobiety, mężczyźni wyszli na pastwiska. Ubrane jedynie w spódniczki z koziej skóry panie smarują ciało i twarz miksturą w kolorze ochry, a włosy zaplatają w sposób zdradzający ich stan cywilny. Dziewczynki w okresie dojrzewania mają warkoczyki przerzucone na czoło – ma to symbolicznie chronić je przed zalotami mężczyzn. Te, które są pannami na wydaniu, związują włosy z tyłu głowy, mężatki zaś zakładają na czubek głowy specjalną skórzaną ozdobę.

Ciekawe są stosowane przez Himbów metody upiększania się – jedną z nich jest wybijanie sobie czterech dolnych zębów. Chętnie noszą też ozdoby – ze skóry, zwierzęcych kości i z metalu. Taki zestaw biżuterii może ważyć nawet 10 kilogramów. Białych przybyszów zaskakuje zwykle, że w pojęciu kobiet Himba wstydliwą częścią ciała są kostki u nóg. Pokazywanie biustu im nie przeszkadza, ale na kostkach noszą obręcze z metalowych koralików, przy okazji zabezpieczając się w ten sposób przed ukąszeniem węży.

Mężczyźni Himba specyficznie pojmują pojęcie gościnności – odwiedzającym przyjaciołom czy krewnym gospodarze mogą przydzielić na noc jedną ze swoich kobiet.

[srodtytul]Kojoty lubią buty[/srodtytul]

Wdrodze do Himbów znajdujemy welwiczie. Nazwa tej niezwykłej rośliny rosnącej wyłącznie na pustyni Namib pochodzi od nazwiska austriackiego naukowca Friedricha Welwitscha, który odkrył ją w 1859 roku. Welwiczia przedziwna albo osobliwa – bo takie są nazwy botaniczne tej rośliny – to jedynie krótki pień i dwa długie liście dorastające do 3 metrów. Liście nie usychają, za to pękają, rozdzielając się na kolejne wstęgi. Żyją cały czas wraz z rośliną, która według niektórych może przetrwać nawet 2 tysiące lat. Rośliny są rozdzielnopłciowe, a ich płeć zdradzają kwiaty. Żeńskie przypominają niedojrzałe szyszki, męskie to niepozorne brązowe pręciki.

Mnóstwo welwiczii spotykamy przy Skamieniałym Lesie niedaleko miasta Khorixas. Las to może za dużo powiedziane; chodzi o porozrzucane kawałki pni, które mają po... 240 – 300 mln lat. Jeśli w nie postukamy, przekonamy się, że to kamienie do złudzenia przypominające drewno.

Kolejną atrakcją na trasie naszej wyprawy jest park narodowy Etosza. Wprawdzie znaki „Uwaga, słonie” i „Uwaga, guźce” spotykamy w Namibii także na zwykłych drogach, ale w Etoszy zagęszczenie zwierząt jest szczególne duże. Jesteśmy nieco rozczarowani, bo nie widzimy lwów. Najczęściej wychodzą nam na spotkanie zebry, żyrafy i liczne antylopy, a także biegające po ziemi wiewiórki. Z kolei do obozu, w którym nocujemy, przychodzą w gości kojoty. – Nie zostawiajcie butów przed namiotem – upominają strażnicy. Zwabione zapachem potu kojoty porywają je. Przy takiej śmiałości dzikich zwierząt wcale nie dziwi, że popularnością podczas safari cieszą się namioty rozkładane na dachach samochodów.

Etosza to jeden z największych na świecie parków narodowych (22 tys. km kw.). Jego centralną część zajmuje wielka, dochodząca do 130 km długości błotnista niecka pokryta białym nalotem – pozostałość po wyschniętym słonym jeziorze. Według buszmenów powstało ono z łez pewnej nieszczęśliwej kobiety, która jako jedyna uratowała się z napadniętej przez obce plemię wioski i przez wiele dni rozpaczała po stracie najbliższych.

Przestrzeń solnej równiny robi oczywiście wrażenie, ale zwierzaki tropi się na otaczającej ją trawiastej sawannie. Trochę jesteśmy rozczarowani, że nie spotykamy słoni, a lwów jest jak na lekarstwo. – W porze suchej nie ma z nimi problemów – wystarczy poczekać trochę przy jeziorkach ze słodką wodą i na pewno przyjdą – tłumaczy przewodnik.

Kilka dni później lwów mamy już pod dostatkiem. Na ranczu Okapuka, 30 kilometrów od namibijskiej stolicy, trzymane są lwy ludojady. Mając na koncie trochę ludzkich istnień, zostały przeznaczone do odstrzału, ale ostatecznie darowano im życie i umieszczono w rezerwacie. Turyści mogą je obserwować przez okienka betonowego bunkra, stojąc z groźnymi drapieżnikami oko w oko. Najlepiej pojawić się tam w porze karmienia, kiedy grzywiasty samiec rozprawia się z podjeżdżającym na metalowej szynie mięsem, z wdziękiem demonstrując zęby i siłę szczęk. Że daleko im do grzecznych kotków, lwy udowodniły kilka lat temu, zjadając strażnika parku, który próbował poprawić przyblokowaną szynę...

[srodtytul]Buszmen w stolicy[/srodtytul]

A jak stolica? Windhoek różni się od większości innych stolic afrykańskich przede wszystkim czystością i kameralnym charakterem. Nie ma tu za wiele wysokich budynków, a centrum szybko obejdzie się na piechotę. Dwie najbardziej rzucające się w oczy budowle to monumentalny, nowoczesny gmach sądu najwyższego i wzniesiony przy ulicy Fidela Castro (!) kościół protestancki z początków XX wieku, nazywany z niemiecka Christuskirche. Po sąsiedzku stoją też otoczony zadbanymi ogrodami parlament i pilnie strzeżona rezydencja prezydenta.

W ciągu dnia na ulicach Windhoek jest dość tłoczno – biznesmeni w garniturach i elegancko ubrane kobiety mieszają się z turystami, a także półnagimi Himbami przyjeżdżającymi do miasta sprzedawać pamiątki. Spotykamy także buszmenów z łukami, choć tym razem chodzi o pomnik będący reklamą galerii buszmeńskiej sztuki (w Namibii żyje około 35 tysięcy buszmenów z plemienia San).

Kolejny raz mamy też okazję zetknąć się z welwiczią. Nie jest to wprawdzie teren, gdzie rośliny te rosną, ale słychać o nich na każdym kroku. Nazwę „welwiczia” noszą miejscowy klub piłkarski, biuro podróży, agencja ubezpieczeniowa, firma transportowa, restauracja. Nie dziwi więc, że osobliwa roślina znalazła się nawet w godle Namibii.

To największe wydmy na świecie! – mówi przewodnik, pokazując ogromne piaszczyste góry. Niektóre z nich dochodzą do 350 metrów wysokości. Kiedy się wdrapujemy na szczyt jednej z nich, mamy wokół siebie morze piasku zmieniającego kolor, w zależności od pory dnia, od jasnożółtego po czerwony i brązowy. Gdzieniegdzie u podnóża diun widać kikuty wyschniętych drzew – niektóre z nich mają ponoć 900 lat. Jesteśmy w Sossusvlei – dolinie położonej w samym środku pustyni Namib.

Pozostało 95% artykułu
Ekonomia
Witold M. Orłowski: Słodkie kłamstewka
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił