Unia Europejska natomiast nie jest państwem i to jest jedna z przyczyn jej kłopotów gospodarczych. Niemcy na myśl o finansowaniu „leniwych Greków” dostają drgawek, Grecy zaś w reakcji na niemiecki konserwatyzm – narzucanie drastycznych cięć budżetowych i cięć płac w gospodarce – wychodzą na ulicę i protestują. Co łączy te kraje? Wspólna polityka pieniężna. Lecz jeżeli strefa euro ma przetrwać, powinno łączyć je więcej.
Kraje bardziej zamożne powinny się pogodzić z faktem, że ich pieniądze będą transferowane do krajów mniej zamożnych, a co więcej – często do krajów prowadzących luźniejszą politykę fiskalną. Kraje mniej zamożne powinny się zgodzić na obniżenie kosztów pracy, zatrzymanie tempa wzrostu płac oraz bardziej restrykcyjną politykę fiskalną. Każdy musi coś poświęcić.
W momencie, kiedy południe Europy powinno wprowadzać ostre środki dyscypliny fiskalnej, Niemcy i Holandia mogłyby zwiększyć swoje wydatki, aby pobudzić popyt zagraniczny i tym samym ułatwić wychodzenie z recesji Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, Grecji czy Włoch. Spójrzmy na fakty. Hiszpania i Portugalia, a w dłuższym okresie Włochy, upadną bez wprowadzenia ostrej dyscypliny fiskalnej. Tymczasem Niemcy mają bufor bezpieczeństwa. Ich dług publiczny przekracza wprawdzie 70 proc. PKB, lecz jednocześnie cały kraj (obywatele i firmy) posiada aktywa zagraniczne netto (należności minus zobowiązania) sięgające 25 proc. PKB. Niemcy mogłyby zwiększyć wydatki, aby Hiszpania mogła je łatwiej zmniejszyć.
Piszę „powinny”. Ale czy można kogokolwiek zmusić? Największą przeszkodą w integracji gospodarczej jest fakt, że przeciętnego Niemca niewiele obchodzi los Greków czy Hiszpanów, przeciętnego Hiszpana nie obchodzi los Niemców. Nawet jeżeli rządy zwiększą koordynację gospodarczą, obywatele mogą nie akceptować ich decyzji.