Negocjacje URE ze spółkami handlującymi energią w sprawie cen na 2011 r. wchodzą w nową fazę. Mogą potrwać jeszcze kilka tygodni. Z informacji „Rz” wynika, że firmy skorygowały swoje wcześniejsze żądania podwyżek do 9 – 15 proc. obecnie. Poprzednio domagały się wzrostu cen od stycznia o 13 – 22 proc.
Prezes URE Mariusz Swora uważa, że nie ma powodów, by energia dla klientów indywidualnych aż tak zdrożała. A to oznacza, że na pewno nie zatwierdzi cenników zakładających podwyżki większe niż 10 proc. Możliwe jest więc, że prezes Swora raz jeszcze wezwie spółki do korekty wniosków.
Ale nawet gdyby szef URE w ogóle nie zgodził się na podniesienie cen, to i tak rachunki wzrosną w przyszłym roku. Wszyscy płacić będziemy 23-proc. stawkę podatku VAT – o 1 proc. wyższą niż teraz.
Eksperci prognozują, że ceny mogą pójść w górę najwyżej o 6 – 7 proc. Obecnie przeciętna rodzina, która rocznie zużywa 2 MWh (megawatogodziny), płaci za to ponad 600 zł (z VAT). Gdyby prognozy ekspertów się sprawdziły, to opłata za samą elektryczność wzrosłaby w 2011 r. o 36 – 42 zł. Ale stanowi ona tylko ok. połowy całego rachunku za energię, bo każdy odbiorca ponosi jeszcze koszty jej dostarczenia, czyli opłatę za przesłanie. Ta opłata w przyszłym roku także ma być wyższa – o ok. 3 proc. W efekcie zatem finalna podwyżka może wynieść 50 – 60 zł w skali roku.
Sprzedawcy energii argumentują, że ponoszą coraz wyższe koszty, m.in. z powodu obowiązku zakupu zielonej energii (z odnawialnych źródeł). Wkrótce prezes URE ma określić tzw. cenę bazową energii, która będzie wyznacznikiem taryf na 2011 r. URE analizuje sytuację na rynku, zwłaszcza transakcje zawierane na Towarowej Giełdzie Energii. A tam 1 MWh zależnie od warunków dostawy kosztuje ok. 195 zł, w tzw. szczycie zapotrzebowania jest drożej – ok. 220 zł (dostawy na 2011 r.).