Reklama

Co się dzieje z naszymi pieniędzmi

Wzrost długu publicznego, nieuchronny w kryzysie, budzi jednak niepokój opinii publicznej i powinien mobilizować do zmniejszenia deficytu budżetowego

Aktualizacja: 27.11.2010 01:56 Publikacja: 26.11.2010 01:03

Co się dzieje z naszymi pieniędzmi

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Rząd zamierza zwiększyć wpływy budżetowe, sięgając do kieszeni konsumentów – zwiększając podatek nałożony na ceny większości dóbr konsumpcyjnych. Jest to rozwiązanie proste i skuteczne, bo VAT jest rzeczywiście najłatwiejszym i fiskalnie najskuteczniejszym źródłem dochodów państwa.

Krok ten jest jednak błędny i słusznie budzi niepokój obywateli, zwłaszcza biedniejszych i klasy średniej, bo oczywiście obniży ich realne dochody. Niepokoi też przedsiębiorców, bo oczywistym skutkiem będzie zmniejszenie realnego popytu w gospodarce, a to oznacza osłabienie koniunktury i spadek sprzedaży i zysków przedsiębiorstw produkujących na rynek krajowy.

W związku z tym warto zapytać, dlaczego rząd nie podejmuje żadnych prób zatkania dziur, jakimi szerokim strumieniem odpływa z Polski znaczna część naszego dochodu narodowego. A że tak się dzieje – świadczy stan naszego bilansu płatniczego za ostatnie lata.

[srodtytul]v[/srodtytul]

Bilans płatniczy jest jednym z podstawowych dokumentów informujących o stanie gospodarki. Określa on skutki przepływów walut zagranicznych w relacjach między krajem a zagranicą i obejmuje trzy części, na które składają się salda rachunków: bieżącego, kapitałowego i finansowego.

Reklama
Reklama

Rachunek bieżący, o którym mówi się najczęściej, odzwierciedla skutki transakcji walutowych z zagranicą w wyniku eksportu i importu towarów (saldo obrotów towarowych), usług (saldo usług), przepływów dochodów osób fizycznych i prawnych z tytułu wynagrodzeń, wypłat zysków itp. (saldo dochodów) oraz tzw. transfery bieżące, stanowiące przepływy darowizn, podatków itp.

Rachunek kapitałowy odzwierciedla nabierające coraz większego znaczenia transfery związane głównie z przepływem środków Unii Europejskiej – w 2009 r. osiągnęły ponad 22 mld zł.

Natomiast szczególnie ważny jest rachunek finansowy, ujmujący realizowane przez instytucje finansowe operacje walutowe o skutkach majątkowych, odzwierciedlane w ich bilansach (stanie aktywów i pasywów).

Dane bilansu płatniczego za ostatnie lata (tabela 1.) nasuwają ważne pytania. Po pierwsze od 2004 r., czyli od przystąpienia do Unii Europejskiej, ma miejsce znaczny odpływ z Polski dochodów, odzwierciedlony we wzroście ujemnego salda dochodów. Miniony rok to odpływ ponad 50 mld zł, a przez sześć lat jest to średniorocznie prawie 41 mld zł.

Wielu publicystów i polityków mówi tylko o saldzie eksportu i importu towarów, które jest oczywiście ujemne, a tymczasem, gdyby nie ten odpływ dochodów, to w latach 2005, 2006 i 2009 mielibyśmy nadwyżkę rachunku bieżącego – w 2009 wyniosłaby ona ponad 22 mld zł.

Oczywiście, odpływ dochodów jest nieunikniony, bo składają się nań głównie wynagrodzenia wypłacane kadrom kierowniczym firm sprywatyzowanych na rzecz kapitału zagranicznego i dywidendy – ale trudno nie zauważyć, że w 2009 r. stanowił prawie 4 proc. PKB. Szkoda, że rozprzedając majątek przemysłowy, tych skutków nie przewidziano – a zwracał na to uwagę m.in. amerykański ekonomista polskiego pochodzenia prof. Kazimierz Poznański (za czasów AWS intensywnie wykorzystany przez PSL do walki politycznej).

Reklama
Reklama

[srodtytul]Jak zahamować drenaż[/srodtytul]

Zasadne staje się pytanie, czy to nie tam właśnie należy szukać nieuzasadnionych przywilejów podatkowych, których cofnięcie pozwoliłoby zmniejszyć drenaż portfela przeciętnego Polaka, który i tak jest dość biedny. Zapewne wystarczyłoby anulować skandaliczny przywilej opodatkowania dochodów osobistych menedżerów podatkiem dla firm 19 proc. poprzez tzw. samozatrudnienie.

Druga szczególnie interesująca pozycja to saldo błędów i opuszczeń. Po to, by wyjaśnić, czym ono jest, spójrzmy na przykładowy bilans przychodów i rozchodów gospodarstwa domowego (tabela 2).

Przychody – to, co wpłynęło w formie pieniądza do rodzinnego majątku trzymanego w domu, zapisane jest ze znakiem plus; to, co wypłynęło, ze znakiem minus. Wątpliwości laika może budzić ujemne ujęcie pozycji przekazanej na konto w banku. Ma ona znak minus, gdyż przekazano ją „za granicę” gospodarstwa domowego – do banku; gdy pieniądze wypłacono z banku, odpowiednia kwota została zapisana ze znakiem plus, podobnie jak dywidendy i środki ze sprzedaży akcji – jako coś, co wpłynęło i zasiliło domowy budżet na bieżące potrzeby.

Do domowej skrytki odłożono 25 tys. – jest to, podobnie jak środki złożone w banku, kwota minusowa, bo stanowi „odprowadzenie” środków do żelaznej rezerwy na szczególne wydatki. Ta rezerwa wzrosła o 25 tys., podczas gdy różnica między przychodami a rozchodami wynosi 40 tys. (nadwyżka dochodów nad wydatkami oraz nadwyżka z operacji finansowych).

Do zbilansowania brakuje zatem 15 tys.: mamy udokumentowane środki, które wpłynęły do naszego gospodarstwa domowego, mamy dokumenty na to, co wypłynęło i policzyliśmy, o ile zwiększyły się nasze rezerwy i okazuje się, że dokumenty na to, co wypłynęło są niższe o 15 tys. – różnicę między przychodami a rozchodami zapisujemy jako „błędy i opuszczenia” ze znakiem minus, by przychody z rozchodami się bilansowały.

Reklama
Reklama

Znak ujemny salda błędów i opuszczeń oznacza, że jest to kwota, która powinna znaleźć się w rezerwach albo być wykazana w wydatkach, a skoro jej nie ma, to są to brakujące pieniądze.

Oczywiście musimy zadać sobie pytanie, co jest przyczyną powstania tych błędów.

Powody mogą być prozaiczne: zapomnieliśmy wziąć kwity ze sklepu, jakieś kwity zgubiliśmy, czegoś przez zapomnienie nie wpisaliśmy do wydatków itp. Ale niedobory wydatków wynikające z takich „zwyczajnych” błędów nie powinny być duże, góra, powiedzmy, tysiąc złotych.

A tymczasem nasz bilans wskazuje, że brakuje potwierdzenia na rozchody w kwocie znacznie większej niż te akceptowalne błędy. Dokładne śledztwo przeprowadzone przez głowę rodziny mogłoby wykazać, na przykład, że jeden z domowników podbierał pieniądze z żelaznej rezerwy, by tracić je w salonach hazardu. Ujemna wartość salda błędów i opuszczeń oznacza, że w wyniku domowej afery zbiednieliśmy, albo ktoś się wzbogacił kosztem pozostałych – na przykład kupił coś, a rachunki ukrył.

Saldo błędów i opuszczeń może być oczywiście dodatnie – wtedy oznacza, że napłynęły do nas niepotwierdzone kwitami pieniądze, które nas wzbogacają – na przykład zarobki w szarej strefie.

Reklama
Reklama

Istotne jest to, że saldo błędów i opuszczeń jest wielkością wynikową, po to, by bilansowały się pozycje A, B i C oraz to, co mamy w rezerwach, bo wszystko to są wielkości mierzalne: na dochody, wydatki i operacje finansowe mamy kwity i rachunki, a to, co w domowej rezerwie, jest do bezpośredniego policzenia.

Podobnie w bilansie płatniczym państwa: pozycje bilansu płatniczego A, B i C są efektem rejestrowanych przepływów środków. To, co przyrosło w rezerwach, jest bezpośrednio wyliczalne w rejestrach banku centralnego. Różnica między sumą sald A + B + C a oficjalnymi aktywami rezerwowymi daje nam saldo błędów i opuszczeń, które może być dodatnie – wtedy oznacza, że brakuje kwitów na wpływy, a więc napłynęły do nas nierejestrowane środki, wzbogaciliśmy się; albo ujemne – wtedy brakuje kwitów na to, co wypłynęło, zatem zasadne jest domniemanie, że część środków została „upuszczona” z krwiobiegu finansowego gospodarki, straciliśmy, staliśmy się biedniejsi.

A nawet jeśli były to „nieoficjalne” przepływy między podmiotami, które własnościowo „stoją okrakiem” między Polską a zagranicą, to powinniśmy wiedzieć, co się za tymi przepływami kryje.

[srodtytul]Klucz do wiarygodności[/srodtytul]

Wbilansie płatniczym do 2004 r. (tabela 1) te niepotwierdzone kwitami środki, czasem ujemne, czasem dodatnie, były kwotami akceptowalnymi, jako skutki „zwykłych” błędów i opuszczeń. Od 2005 r. następuje niepokojący wzrost – najpierw do kilkunastu miliardów nierejestrowanych wypływów, w 2006 r. nieco ponad 10 mld, od 2007 r. zaś dramatyczny wzrost do prawie 30 mld, a w 2008 i 2009 r. sięgający grubo ponad 50 mld zł.

Reklama
Reklama

Co prawda jeszcze kilka tygodni temu saldo błędów za 2009 r. wynosiło 66 mld zł, można zatem powiedzieć, że kilka kwitów zostało znalezionych, ale ta sytuacja musi budzić niepokój i prowokuje podstawowe pytanie: „Co się dzieje z tymi pieniędzmi?”. I najważniejsze z punktu widzenia tak teraz nagłaśnianej kwestii długu publicznego: „Czy te przepływy środków nie powinny być opodatkowane?”. Można bowiem domniemywać, że znaczna część niezarejestrowanych przepływów była konsekwencją prób ominięcia zobowiązań podatkowych wobec naszego państwa.

Jasne postawienie tych kwestii ma kluczowe znaczenie dla wiarygodności polityków i rzetelności wysiłków dla „uzdrowienia” finansów publicznych.

Choroba finansów nie polega na tym, że jest dług i deficyt, bo nadwyżka wydatków państwa nad dochodami to stan nie tylko normalny, ale i pożądany, jako stabilizator systemu gospodarki i w gruncie rzeczy istotny element jej siły napędowej (o ile państwo prowadzi właściwą politykę), a dług to naturalna konsekwencja deficytu – efektowne przyrównywanie przez pewnego prominentnego ekonomistę deficytu do „życia na dopalaczach”, świadczy, niestety, o poważnych brakach w zrozumieniu finansów publicznych i mechanizmów rozwojowych.

[srodtytul]Inwestować w rozwój [/srodtytul]

Kryzys finansów to nie istnienie długu i deficytu, a bezsporny fakt niedofinansowania ważnych obszarów obowiązków państwa. Ten, kto uważa się za uczonego i autorytatywnie wypowiada się w kwestiach finansów publicznych, powinien zdawać sobie sprawę choćby z tego, co dzieje się na jego podwórku – nauki.

Reklama
Reklama

Jak się okazuje, tak przynajmniej wynika z danych statystycznych, podczas gdy W. Brytania i Niemcy mają PKB na głowę mieszkańca dwa razy wyższy niż Polska, to na tę głowę nakłady na badania i rozwój Brytyjczycy mają 7,2 razy, a Niemcy 10 razy wyższe. Finlandia ma PKB na głowę też dwa razy wyższy, a nakłady na badania aż niemal 15 razy wyższe – i temu m.in. zawdzięcza rozwój.

Nie można rozpatrywać kwestii finansów publicznych w oderwaniu od gospodarki jako całości, jej czynników rozwojowych i obowiązków, jakie musi mieć państwo w oddziaływaniu na te czynniki – m.in. na rozwój nauki, ale też na inne obszary jego odpowiedzialności – ewidentnie niedofinansowane.

Zatem dyskusja o kryzysie finansów publicznych w Polsce musi zostać sprowadzona ze sfery propagandowych demagogicznych przepychanek na realny grunt problemów rozwoju kraju i odpowiedzialności państwa za długofalowe czynniki rozwoju i planowania służących ich kreowaniu wydatków budżetowych. A punktem wyjścia powinna być rzetelna odpowiedź na pytanie: co się dzieje z naszymi pieniędzmi?

[ramka]Autor jest prof. Uniwersytetu Warszawskiego; był ekspertem sejmowych komisji śledczych ds. prywatyzacji PZU (2005) i ds. prywatyzacji sektora bankowego (2006 – 2007), zasiadał także w radzie nadzorczej KGHM[/ramka]

VAT

Rząd zamierza zwiększyć wpływy budżetowe, sięgając do kieszeni konsumentów – zwiększając podatek nałożony na ceny większości dóbr konsumpcyjnych. Jest to rozwiązanie proste i skuteczne, bo VAT jest rzeczywiście najłatwiejszym i fiskalnie najskuteczniejszym źródłem dochodów państwa.

Krok ten jest jednak błędny i słusznie budzi niepokój obywateli, zwłaszcza biedniejszych i klasy średniej, bo oczywiście obniży ich realne dochody. Niepokoi też przedsiębiorców, bo oczywistym skutkiem będzie zmniejszenie realnego popytu w gospodarce, a to oznacza osłabienie koniunktury i spadek sprzedaży i zysków przedsiębiorstw produkujących na rynek krajowy.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Reklama
Ekonomia
Polska już w 2026 r. będzie wydawać 5 proc. PKB na obronność
Ekonomia
Budżet nowej Wspólnoty
Ekonomia
Nowe czasy wymagają nowego podejścia
Ekonomia
Pacjenci w Polsce i Europie zyskali nowe wsparcie
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Ekonomia
Sektor usług biznesowych pisze nową strategię wzrostu
Reklama
Reklama