Jak ratować budżet

Najważniejsze problemy kraju – wyludnienie, emigracja młodych oraz regres ekonomiczny w wymiarze indywidualnym (bieda) i publicznym (spadek dochodów budżetu) – nie absorbują dotąd zbytnio uwagi polityków

Publikacja: 22.04.2011 04:05

Jak ratować budżet

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Mieliśmy ostatnio okazję przeczytać przydługie wypowiedzi głównych polityków, przede wszystkim obecnego premiera i jego głównego oponenta, byłego premiera, o stanie kraju i jego perspektywach. Były to wypowiedzi polityczne i bardzo na serio.

Wypracowania te są przede wszystkim dowodem stanu świadomości – szerszej wyobraźni bezspornych liderów, a chyba i całości klasy politycznej o tym, co w Polsce jest ważne dziś i jutro.

Sądzę, że dwaj najważniejsi adwersarze, mimo że uwikłani we wzajemną niechęć i małostkowość, byli w swych wypowiedziach szczerzy i poważni. W sumie szkoda, że wypowiedzi te nie zapoczątkowały pierwszej od 20 lat debaty o sprawach publicznych.

Spróbuję ją jednak podtrzymać, chcąc przekonać do innej hierarchizacji spraw uważanych za istotne. Otóż sądzę, że najważniejsze problemy Polski: wyludnienie, emigracja młodych i regres ekonomiczny w wymiarze indywidualnym (czyli bieda) oraz publicznym (spadek dochodów budżetowych) jak dotąd nie absorbują zbytnio uwagi polityków.

Zjawiska te przecież dyktują nam treść czasu teraźniejszego oraz kształtują bliższą i dalszą przyszłość: bieda ogranicza dzietność kolejnych pokoleń, wypycha za granicę młodzież w poszukiwaniu pracy, co zmniejsza i tak już spadające dochody budżetowe, a biedniejące – w dodatku wyjątkowo źle zorganizowane – państwo nie jest w stanie (zarówno intelektualnie, jak i organizacyjnie) przeciwstawić się degradacji cywilizacyjnej i społecznej, co pogłębia i utrwala obszary biedy.

Najprościej zobrazować ten problem niedawno usłyszaną opowieścią z Zielonej Góry, która ponoć stała się miastem hipermarketów, gdzie zlikwidowano już cały przemysł. Na ofertę pracy w policji dla sekretarki z wyższym wykształceniem za najniższą pensję krajową zgłosiło się w ciągu kilku godzin kilkaset osób. Taki sobie mały „bilans przemian".

Przerwać błędne koło

Od dawna doskonale widzimy niepokojące lub szkodliwe procesy w kraju, przy czym obowiązek poprawności i autocenzura nakazywały pomijać je w debacie publicznej. Dodam, że póki do panteonu zasłużonych Polaków będziemy bezkrytycznie zaliczać, będących jednocześnie aktywnymi politykami, twórców „radykalnej transformacji" sprzed 20 lat, nie mamy szansy na rzetelną diagnozę publiczną tego, co jest, ani na znalezienie drogi wyjścia.

Niestety, musi ona być ucieczką z przeklętego (nie zaklętego) kręgu (bieda – obniżenie dzietności – emigracja – niskie dochody budżetowe – biedne i bezradne państwo), którą należy zacząć od pomiaru i wyceny naszych szeroko rozumianych aktywów i pasywów. Biednego nie stać na utratę lub marnotrawienie skromnych zasobów w imię jakichś tam – być może nawet wzniosłych – wartości, chyba że chcemy tkwić dalej w tym, co jest.

Jeśli umiemy jeszcze coś wyprodukować, to trzeba chronić tę umiejętność, chuchając i dmuchając, bo każda nawet najskromniejsza inicjatywa, która nas wzbogaca, musi mieć za sobą nie tylko władze państwowe czy samorządowe, ale też liderów opinii publicznej.

Dokonując wyceny pasywów, na pierwszym miejscu chyba wszyscy wskażą klasę polityczną. Jest ona naszym nieszczęściem, choć miała do dyspozycji wszystko: realną władzę, poparcie i jakieś tam środki, które mądrze i oszczędnie wydane mogły rozwiązać przynajmniej cząstkę najważniejszych problemów kraju.

20 lat to bardzo dużo – można było zrobić znacznie więcej, niż sfinansować z podatków struktury typu OFE, zorganizować katastrofę historyczną pod nazwą Narodowe Fundusze Inwestycyjne czy doprowadzić do bijącej rekordy ilościowe edukacji nikomu niepotrzebnych prawników, „marketingowców" czy psychologów.

Sądzę, że w przekonaniu większości (raczej zdecydowanej) nasza klasa polityczna pozostanie sprawcą i zarządcą niewesołego bilansu zamknięcia mijającego czasu. Nawet gdy coś się udawało, to raczej pomagał przypadek.

Przypomnę tylko jedno zdarzenie: w ostatnich kilkunastu latach większość potrzeb publicznych Polski finansowały dwa podatki: VAT i akcyza, wprowadzone w 1993 r. Bez nich państwo w istocie trzeba byłoby postawić w stan upadłości.

W latach 1989 – 91 udało się zniszczyć ówczesny system podatkowy. Gdy ustawę dotyczącą tych podatków w bólach uchwalił Sejm po roku pracy, ówczesny rząd w ostatniej chwili podjął uchwałę o... odsunięciu w bliżej nieokreśloną przyszłość jej wprowadzenia. Tylko przez przypadek (rozwiązanie parlamentu) nie udało się mu tego przeprowadzić.

Co zrobić

Na czym polega najważniejszy dylemat? Na największe pasywa w postaci klasy politycznej jesteśmy skazani, bo... nie mamy nikogo w zamian. Polityka to sposób na życie bardzo mało atrakcyjny (pod każdym względem), a jej wizerunek jest wręcz odrażający.

Szkoda czasu na to zajęcie. Łapanka na wiceministrów jest najbardziej spektakularnym przykładem tego stanu. Musimy więc pozostać z tą samą klasą i nie zużywać jej, choć już jest z nią źle, a nawet gorzej.

Pora już na podstawowe pytanie: czy mamy pomysł na likwidację chociażby jednego z powyższych czynników dławiących nas jako naród? Nie będę pretendował do formułowania zaleceń w dziedzinach, na których się nie znam. Mam staroświecki szacunek do fachowości, dlatego bolą mnie w podatkach intelektualne rządy lansowanych publicznie dyletantów, czego najlepszym przykładem jest pseudodoktryna podatku liniowego i inne podobne bzdury.

Stawiam więc tezę, że można zwiększyć, i to w sposób znaczący, dochody podatkowe zarówno budżetu państwa, jak i budżetów samorządów terytorialnych. Jak to zrobić – za chwilę.

Najpierw powiedzmy – po co. Odpowiedź jest prosta: by powstrzymać regres demograficzny i emigrację młodych. A tego nie można osiągnąć bez dużych wydatków publicznych tworzących bezpośrednio i pośrednio nowe miejsca pracy. Aby zwiększyć szybko, trwale i skutecznie dochody budżetowe, trzeba oddzielić działania metodologiczne od operacyjnych. Trzeba oczywiście zacząć od całkowitej zmiany metodologii tworzenia oraz zarządzania podatkami.

Tu znamy wszystkie objawy choroby, więc wystarczy tylko nazwać to, co trzeba zrobić. Należy więc:

- wyeliminować destrukcyjny wpływ biznesu podatkowego na kształt stanowionego prawa i ustaw w naszym kraju, które są tworzone w trójkącie: urzędnicy – lobbyści – eksperci; ten układ jest zdolny tylko do dalszej patologizacji tego procesu;

- zatrzymać absurdalną maszynę tworzącą interpretacje urzędowe przepisów podatkowych: krajem, w którym istnieje ponad 200 tys. sprzecznych interpretacji urzędowych, nie da się rządzić;

- zrezygnować lub znacznie ograniczyć rolę aparatu skarbowego jako organu ścigania: ta najważniejsza część władzy wykonawczej ma się przede wszystkim zająć dochodami budżetowymi, a nie stawianiem zarzutów karnych osobom mającym inne poglądy prawne (w takim absurdzie żyjemy);

- powołać stałą radę fachowców, która będzie nadzorować proces tworzenia i stosowania prawa, która składać się będzie z niezależnych, wolnych od związków z biznesem podatkowym oraz polityką skarbowców dbających o interes publiczny;

- uchwalić przez Sejm plan określający działania oraz cele, które zamierza się osiągnąć w polityce podatkowej na najbliższe cztery lata; na dłużej nie trzeba, bo przecież przez ten czas można zrobić wszystko to, co jest ważne.

A teraz działania operacyjne. Najszybciej należy przywrócić efektywność fiskalną najważniejszego podatku, czyli VAT: trzeba przypomnieć, że w latach 2008 – 2010 utraciliśmy co najmniej

30 mld zł wpływów z tego podatku, które gdzieś zgubiono, psując na potęgę zarówno szczegóły koncepcyjne, jak i dezintegrując praktykę jego stosowania.

Lista błędów w tym czasie, zwanych w mediach korzystnymi zmianami, jest długa i, co ważniejsze, znana. Teraz trzeba napisać pilnie nową ustawę, nie dać się ogłupić „przymusem implementacyjnym", który stał się też przykrywką dla lobbystów. Zresztą straszak sprzeczności naszego prawa z prawem UE jest niewiele wart, bo jak władza nie będzie chciała zwrócić nadpłat z tego tytułu, to nie zwróci, czego najlepszym przykładem jest sprawa aut osobowych i wyrok ETS z 23 grudnia 2008 r.

Nową ustawę można uchwalić już w połowie przyszłego roku, w którym wcale nie musi nam grozić – już uchwalona – podwyżka stawki VAT do 24 proc. (1 lipca 2012 r.). Możemy pozostać na 23 proc., bo o powrocie do 22 proc. zapomnijmy.

Natomiast cały przyszły rok należy poświęcić na reanimację podatku dochodowego, który jest w stanie pogłębiającej się zapaści: tu co rok spadają nominalne wpływy i cofnęliśmy się realnie o dziesięć lat. Oba podatki dochodowe przypominają stare, dziurawe w wielu miejscach wiadro, którym beznadziejnie próbujemy zebrać choć trochę pieniędzy.

Tu trzeba zacząć od początku: obie ustawy akurat kończą 20 lat i najwyższy czas zakończyć ich historię. Należy zbudować na nowo ich wszystkie istotne elementy, a przede wszystkim szacunek do nich jako do prawa: dziś podatki te są powszechnie lekceważone, zarówno przez podatników, jak i przez władzę. Jeżeli udałoby się przywrócić efektywność fiskalną poboru tego podatku do poziomu porównywalnego do stanu sprzed katastrofy z 2007 r. (był to najgorszy rok w ich historii,), dochody budżetu mogą wzrosnąć nawet o 8 mld zł.

Najważniejsze są jednak rozwiązania, które ograniczałyby bezkarne unikanie tych podatków przez transfery cenowe. Gdyby udało się (a można) skutecznie obciążyć tylko połowę faktycznie nieopodatkowanych transferów, wpływy do budżetu wzrosłyby o co najmniej 5 mld zł.

Trzeba przede wszystkim zmienić zasadniczą koncepcję podatku dochodowego. Wcale nie muszą to być dwie ustawy. Nowy podatek musi wynikać z czterech zasad ogólnych:

- należy uchylić większość zwolnień przedmiotowych w tym podatku, będących głównie sukcesami lobbystów albo źle pojętym rządzeniem („dobra władza zwalnia od podatków");

- podatnicy niebędący przedsiębiorcami mają takie same jak oni prawo do odliczenia wydatków, zwłaszcza na kształcenie, ochronę zdrowia, remonty mieszkań; to nie są żadne ulgi, tylko kwoty uzyskania przychodu;

- dochód z działalności gospodarczej podlegający opodatkowaniu nie może obejmować środków wydatkowanych na zakupy inwestycyjne: zysk inwestycyjny nie może być opodatkowany, gdyż dyskryminuje tych, którzy chcą zrezygnować z konsumpcji;

- wszyscy rolnicy będący czynnymi podatnikami VAT (nieobjęci zwolnieniami przedmiotowymi) staną się podatnikami podatku dochodowego na zasadach ogólnych.

Jedną ustawę o podatku dochodowym można napisać do połowy przyszłego roku, uchwalić do września z mocą od początku 2013 r.

W tym czasie we wszystkich krajach UE prawdopodobnie zostanie uchwalony podatek transakcyjny od operacji finansowych (zwany podatkiem bankowym). Szczegóły tej koncepcji rodzą się bez naszego udziału, a relatywnie bardzo wysoka jej efektywność fiskalna (w skali roku co najmniej 6 mld zł) przy bardzo niskiej stawce oraz – przede wszystkim – presja silniejszych państw UE zdecydują o jego wprowadzeniu.

Nowe podejście

Ostatnim elementem jest odkładana od 16 lat przebudowa opodatkowania majątku. Dotąd klasa polityczna nie umiała podjąć o tym dyskusji: to typowe tabu podatkowe. Nie mamy nawet zinwentaryzowanego majątku będącego przedmiotem opodatkowania.

Na opracowanie i wdrożenie podatku ad valorem potrzeba co najmniej trzech lat: jego beneficjentem będzie zadłużający się w zawrotnym tempie samorząd terytorialny, któremu należy oddać zarządzanie tym podatkiem. Ustawodawca ma tylko stworzyć nowe ustawy oraz określić zasady i sposób powszechnej taksacji (najważniejsza część operacji).

Co ważniejsze, średni ciężar jednostkowy tego podatku, przypadający na porównywalną jednostkę miary, nie wzrośnie w stosunku do stanu obecnego, czyli tych podatków, które znikną (rolnego, leśnego i od nieruchomości). Oczywiście zmieni się relacja obciążenia, ale – co trzeba podkreślić – podatek ten dla każdego podatnika, w tym konsumenta, może być kosztem uzyskania przychodu.

Mówiąc po prostu: miarą naszej zdolności do zarządzania Polską jest to, czy potrafimy zebrać z podatków tyle pieniędzy, by przynajmniej utrzymać posiadane zasoby w nienaruszonym stanie. Na razie nie potrafimy tego zrobić.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i prezesem Instytutu Studiów Podatkowych

Mieliśmy ostatnio okazję przeczytać przydługie wypowiedzi głównych polityków, przede wszystkim obecnego premiera i jego głównego oponenta, byłego premiera, o stanie kraju i jego perspektywach. Były to wypowiedzi polityczne i bardzo na serio.

Wypracowania te są przede wszystkim dowodem stanu świadomości – szerszej wyobraźni bezspornych liderów, a chyba i całości klasy politycznej o tym, co w Polsce jest ważne dziś i jutro.

Pozostało 96% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy