To nic, że państwo bankrutuje - 750 tysięcy Greków strajkowało w proteście przeciw oszczędnościom, a parlamentarzyści boją się uchwalenia ustaw zaczynających reformy. Wygląda na to, iż Grecy są przekonani, że Bruksela bez względu na wszystko spłaci ich długi i pozwoli na dalsze radosne życie na kredyt.
***
Właściwie można by powiedzieć, że to jakaś zaraza, która ogarnęła tylko ten sympatyczny naród. Tymczasem sprawa wygląda zupełnie inaczej. Grecy są tylko najcięższym przypadkiem choroby, która toczy cały stary kontynent. Mniej poważne jej objawy można dostrzec i w Polsce. Zaliczyłbym do nich na przykład to, co robią górnicy z Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Byli gotowi strajkować, byle tylko pozostać pod kontrolą państwa, które ma im zapewnić spokojny i dostatni żywot niezależnie od sytuacji rynkowej. W efekcie długich negocjacji postanowiono, że z zysku tej spółki więcej trafi do kieszeni pracowników niż właścicieli. Odrębna sprawa, że taki strajk negatywnie wpłynie na wycenę spółki, której akcje właśnie są w publicznej sprzedaży. Tego typu działania są charakterystyczne szczególnie dla tych branż, w których jest wysoki udział państwa w gospodarce.
***
Mamy coraz częstsze sytuacje, kiedy część lub całe społeczeństwo uważa, że istnieją jakieś mechanizmy, które zapewnią im dobrobyt bez potrzeby specjalnego wysiłku z ich strony. Dla jednych tą dobrą mamusią jest rząd w Warszawie, inni wierzą w Brukselę. Problem w tym, że urzędnicy w Komisji Europejskiej myślą tak samo. Oni wprawdzie nie odnoszą się ze swoimi żądaniami do jakiejś wyższej instancji, ale są święcie przekonani, że państwa członkowskie muszą zapewnić im coroczne podwyżki bez względu na kondycję gospodarki. A jeśli budżety państw członkowskich okażą się zbyt ubogie, to urzędnicy w przerwach w walce o wolny rynek są gotowi ogłosić strajk w obronie swoich podwyżek. Ich pozycja jest tak silna, że plan zamrożenia (nie mówiąc nic o cięciu) płac w Komisji Europejskiej uznawany jest za nierealistyczny. Dlatego ostatnio Komisja, chcąc ograniczyć swoje wydatki, zaproponowała zmniejszenie zatrudnienia, byle tylko nie ciąć zarobków. Związkowcy oczywiście już protestują.
***
Warto zwrócić uwagę na to, że ta europejska choroba to nie jest nawet socjalizm. W tym ideologicznym kierunku walczono o zarobki najuboższych. Tymczasem we wszystkich przytoczonych przeze-mnie przykładach mowa jest o grupach uprzywilejowanych, mających albo wyższe od przeciętnych dochody, albo inne przywileje. Ci ludzie zapomnieli, czemu zawdzięczają swoją pozycję. Jeśli zapomną o tym również pozostali mieszkańcy Unii, to choroba będzie się nadal rozwijać aż do śmierci organizmu żywiciela.