Politechniki kuźniami prezesów polskich firm

Prawie co piąty z szefów dużych firm ukończył co najmniej dwa kierunki studiów, choć MBA ma tylko 6 proc. z nich

Publikacja: 25.11.2011 03:57

Janusz Filipiak, prezes Comarchu, absolwent AGH

Janusz Filipiak, prezes Comarchu, absolwent AGH

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Cynka And Andrzej Cynka

– Wykształcenie techniczne plus podyplomowe studia menedżerskie daje chyba najlepsze kompetencje kandydatom na top stanowiska. Pod warunkiem że się sprawdzają w działaniu i stale uzupełniają wykształcenie – podkreśla prof. Andrzej Koźmiński, twórca i prezydent jednej z najbardziej znanych prywatnych uczelni Akademii Leona Koźmińskiego. – Najbardziej niebezpieczna dla menedżera jest stagnacja – dodaje.

Jak wynika z naszych danych, spora część szefów unika tej stagnacji. Prawie co piąty ma ukończone co najmniej dwa kierunki studiów, a niektórzy studiowali na kilku uczelniach. Dotyczy to często inżynierów, którzy zdobywają umiejętności zarządzania biznesem nie tylko w praktyce, ale też na studiach menedżerskich albo specjalistycznych kursach. Tych nasze zestawienie nie uwzględnia, choć niektóre z kursów dla doświadczonych menedżerów  ceną i prestiżem dorównują najlepszym programom MBA.

Jak wynika z naszej analizy, same studia MBA ma niewielu, bo tylko sześciu na stu prezesów dużych firm. Może być to związane z wieloletnim doświadczeniem wielu szefów, których średnia wieku wynosi 52 lata.

– Studia MBA powinno się robić do 35. roku życia. Potem dla menedżerów z długą praktyką nie ma to większego sensu – ocenia Zbigniew Płaza z firmy Neumann International specjalizującej się w Executive Search.

Na uzupełnienie edukacji na kolejnych studiach np. MBA decydują się przede wszystkim menedżerowie, którzy w swej karierze dokonali radykalnego zwrotu; wśród obecnych szefów dużych firm nie brak absolwentów studiów humanistycznych, medycznych, a nawet akademii wychowania fizycznego. Dyplom AWF ma np. Marek Balawejder, prezes Orlen Gaz, który potem skończył studia podyplomowe z zarządzania i marketingu w ALK oraz studia MBA w SGH.

Nasze zestawienie dowodzi, że większość szefów dużych polskich firm kształciła się w kraju. Tylko co dziesiąty skończył studia za granicą, przy czym sporą część tej grupy stanowią cudzoziemcy kierujący spółkami globalnych firm, np. Pekao   czy Unileveru.

Łowcy menedżerskich głów twierdzą zaś, że przy rekrutacji na najwyższe stanowiska liczą się głównie doświadczenie i sukcesy zawodowe kandydata, a nie jego pierwsze studia ukończone przed 15 czy 20 laty. Zwykle zresztą uzupełnione kursami czy studiami podyplomowymi, w tym MBA.

Jednak przyznają, że coraz większe znaczenie ma renoma uczelni, którą skończył menedżer. – Następuje wyraźny podział na uczelnie z czołówki rankingów, które się liczą w CV, i te, których nie warto kończyć – twierdzi Zbigniew Płaza. Wspomina niedawną rekrutację szefa polskiej spółki jednego z zachodnich koncernów, gdzie wśród wymagań wobec kandydata był dyplom którejś z dobrych, publicznych uczelni.

O znaczeniu jakości uczelni mówią też sami menedżerowie. Janusz Filipiak, prezes Comarchu, podkreśla, że studia na AGH zapewniły mu edukację zawodową na najwyższym światowym poziomie. Jacek Bartkiewicz, prezes banku BGŻ, twierdzi, że na różnych etapach swej kariery zawodowej wykorzystywał solidną wiedzę teoretyczną – szczególnie z zakresu ekonometrii, matematyki i statystyki – którą dały mu studia na SGH (dawna SGPiS).

– Na sukces zawodowy zawsze składa się 50 proc. wiedzy i 50 proc. doświadczenia – dodaje.

Szefowie, których pierwsze studia były odległe od biznesu, zapewniają, że i one przydają się w karierze. – Bez bazy, jaką dała mi AWF, znacznie trudniej byłoby mi odnaleźć się w środowisku permanentnej zmiany i rywalizacji. To akademia utrwaliła we mnie cechy niezbędne w biznesie, takie jak współpraca w grupie, odporność na stres, umiejętność adaptacji do zmieniającego się otoczenia – podkreśla  Marek  Balawejder.

Zdaniem headhunterów tak radykalne zwroty w karierze były typowe dla menedżerów, którzy zaczynali ją na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. – Wtedy dla wszystkich były to nowe warunki rynkowe, więc bardziej niż studia liczyła się otwartość na zmiany, szybkość uczenia się – ocenia Andrzej Maciejewski ze SpencerStuart.

Ekonomia
Brak wody bije w konkurencyjność
Ekonomia
Kraina spierzchniętych ust, kiedyś nazywana Europą
Ekonomia
AI w obszarze compliance to realna pomoc
Ekonomia
W biznesie nikt nie może iść sam
Ekonomia
Oszczędna jazda – techniki, o których warto pamiętać na co dzień