W cieniu możliwej rosyjskiej agresji na Ukrainę odbył się szczyt Partnerstwa Wschodniego w Brukseli. Zanim doszło do spotkania liderów 27 państw UE i 5 państw PW (Ukrainy, Gruzji, Mołdawii, Armenii i Azerbejdżanu), w trójkącie rozmawiali ze sobą przywódcy Niemiec, Francji i Ukrainy. Rosja gromadzi swoje wojska przy granicy z Ukrainą, przygotowując – zdaniem amerykańskiego wywiadu – zbrojną inwazję na ten kraj. Wszyscy ważni gracze Zachodu, od USA, przez G7, NATO i UE, po Wielką Brytanię, apelują do Moskwy o rozwagę i grożą poważnymi konsekwencjami w razie zrealizowania czarnego scenariusza.
Lęk przed przeciekami
– UE jest zdecydowanie jednomyślna w tej sprawie. Zbrojna inwazja to gruba czerwona linia, za którą zaczną się bardzo poważne sankcje. I wszystkie państwa są świadome, że mogą też na tym ucierpieć i gotowe są zapłacić tę cenę – mówi nieoficjalnie wysoki rangą dyplomata jednego z państw UE. Byłyby one koordynowane, jak zawsze, z USA, a także z Wielką Brytanią. Wcześniej nieoficjalnie mówiło się o wyrzuceniu rosyjskich instytucji finansowych z międzynarodowego systemu płatności SWIFT czy zablokowaniu uruchomienia Nord Stream 2. Ale żaden konkretny scenariusz nie został na razie przez UE sporządzony z dwóch powodów.
Po pierwsze, w obawie przed przeciekami, które dałyby niepotrzebną wiedzę Władimirowi Putinowi. Zdaniem zwolenników tej teorii lepiej, żeby rosyjski przywódca nie był pewien, z jakimi konkretnie konsekwencjami się spotka.
Po drugie, bo w UE nie ma pełnej zgody, co robić w razie agresywnych zachowań Rosji. Niektóre państwa nie chcą już teraz rozpisywać twardych sankcji, nie są też pewne, na ile gromadzenie wojsk przy granicy to faktycznie przygotowanie do ataku, a na ile gra mająca zmusić Zachód do rozmów z Rosją. Według zwolenników tego poglądu Putin już swoje częściowo uzyskał, bo rozmawiał z Bidenem i do Moskwy poleciał wysłannik prezydenta USA, choć oficjalnie i Waszyngton, i NATO przekonują, że Rosja nie może żądać gwarancji nierozszerzania NATO na Wschód.