Wszystko wskazuje na to, że nowy rok szkolny będzie tak samo nieprzewidywalny i zagmatwany jak poprzedni. Bo choć premier Mateusz Morawiecki jeszcze w czerwcu zapowiedział, że od września wraca nauka stacjonarna, dziś wydaje się, że rząd powoli zaczyna się z tej deklaracji wycofywać.
Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska w Programie Trzecim Polskiego Radia zapowiedział, że decyzja o tym, czy dzieci we wrześniu zasiądą w szkolnych ławkach, zostanie podjęta dopiero w ostatnim tygodniu sierpnia. - Wszystko zależeć będzie od sytuacji epidemiologicznej – mówił wiceminister zdrowia.
Nic nie wskazuje jednak na to, by ta była zadowalająca. Lekarze zakaźnicy biją na alarm i podkreślają, że łóżka szpitalne znów zaczynają się zapełniać. W sobotę resort zdrowia poinformował o 584 nowych zakażeniach, w niedzielę – 443 a w poniedziałek 337. Z tym, że raczej nie jest to spadek ale efekt tego, że w weekend wykonuje się mniej testów. Ministerstwo zdrowia mówi także otwartym tekstem o tym, że przygotowuje się na uderzenie drugiej fali koronawirusa. Która w dodatku może być nawet cięższa niż ta wiosenna.
Poniedziałkowa deklaracja ministra Kraski to już kolejny sygnał o tym, że szkoły jesienią mogą pozostać zamknięte. W ubiegłym tygodniu Ministerstwo Edukacji Narodowej poinformowało o tym, że opracowuje specjalne przepisy umożliwiające dyrektorom szkoły zamknięcie placówki w sytuacji, gdy pojawi się w niej zagrożenie zakażeniem. Zapowiedź ta jednak spotkała się z ogromnym protestem środowiska nauczycielskiego, które jest przekonane, że jest to nic innego jak przerzucanie odpowiedzialności z rządu na dyrektorów. Rozwiązanie bezpieczne dla władzy tym bardziej, że coraz więcej rodziców na pretensje o to, że zostały odmrożone niemal wszystkie dziedziny gospodarki i życia społecznego poza szkolnictwem.
Problem jednak w tym, że odkładanie decyzji o kontynuowaniu nauki online na ostatni moment znów spowoduje, że szkoły przystąpią do nowego roku szkolnego nieprzygotowane. Nauka zdalna w wielu miejscach będzie wciąż polegała na przesyłaniu dzieciom prac do wykonania. A rodziców ponownie sprowadzi do roli edukatorów. Najsmutniejsze jest jednak to, że najbardziej na tym stracą dzieci. Zwłaszcza te, których rodzice nie mają kompetencji, by pomóc im w nauce.