Spowolnienie gospodarcze, które uwidoczniło się w strefie euro w połowie ub.r., na przełomie roku dotarło nad Wisłę. Jako pierwszy „zaraził się" przemysł przetwórczy. W styczniu jego produkcja zmalała najbardziej od dekady, za sprawą załamania zamówień eksportowych. Na tym się raczej nie skończy, bo największy od niemal 20 lat skok zapasów niesprzedanych towarów sugeruje, że polski przemysł nie był przygotowany na takie tąpnięcie popytu. W kolejnych miesiącach przedsiębiorstwa będą zapewne dalej ograniczać produkcję.
Taki mroczny obraz koniunktury w polskim przemyśle maluje PMI, wskaźnik bazujący na ankiecie wśród kilkuset przedsiębiorstw. W styczniu trzeci miesiąc z rzędu był on poniżej 50 pkt, co teoretycznie oznacza recesję w tym sektorze. Poprzednio z taką sytuacją mieliśmy do czynienia na przełomie 2012 i 2013 r., w apogeum kryzysu fiskalnego w strefie euro, gdy polska gospodarka znalazła się w stagnacji. Pod pewnymi względami sytuacja w polskim przemyśle jest jednak najgorsza od globalnego kryzysu z lat 2007–2009.
Miękkie lądowanie
Sygnały płynące z przemysłu na pierwszy rzut oka kontrastują z przekonaniem zdecydowanej większości ekonomistów, że polską gospodarkę po dwóch latach boomu czeka łagodne tylko spowolnienie wzrostu. W ankiecie „Rzeczpospolitej" na przełomie roku przeciętnie wskazywali oni, że w 2019 r. PKB Polski powiększy się o 3,8 proc., po 5,1 proc. w 2018 r. Patrząc w szerszej perspektywie, to byłby nadal znakomity wynik, szczególnie w kontekście sytuacji za Odrą, gdzie gospodarka praktycznie przestała się rozwijać.
Czytaj także: GUS: Gdzie się żyje najlepiej