Kiedy w połowie grudnia ogłaszano, że w wolnym obrocie znajdzie się dodatkowe 16 proc. akcji Enei, za jej papiery płacono na giełdzie po 20 zł. Nieco ponad tydzień temu, gdy za akcje firmy płacono po 20,5 zł, analitycy przewidywali, że dyskonto w przygotowywanej sprzedaży powinno wynieść ok. 10 proc. Ogłoszona wczoraj decyzja ministerstwa i Credit Suisse o ustaleniu widełek na poziomie o ponad 20 proc. niższym od tej wyceny pociągnęła w dół notowania spółek energetycznych na GPW. Na zakończenie poniedziałkowej sesji za akcje Enei płacono 17,1 zł, czyli ponad 2 proc. mniej niż na koniec ubiegłego tygodnia. Spory spadek zanotowały też walory Polskiej Grupy Energetycznej. Płacono za nie najmniej w historii notowań na GPW – 21,7 zł. W ciągu jednej sesji papiery staniały o 2,9 proc.

– To efekt nerwowej reakcji inwestorów na informacje o przedziale cenowym, w jakim sprzedawane będą akcje Enei – ocenia Paweł Puchalski, analityk Domu Maklerskiego BZ WBK. – Skoro w przypadku Enei, która jest znacznie tańszą spółką od PGE, rząd rozważa sprzedaż po cenie sporo niższej od rynkowej, to po ile będą sprzedawane akcje PGE? – zastanawia się analityk.

Inni przedstawiciele domów maklerskich przypominają, że Skarbowi Państwa nie pomaga nerwowa atmosfera na światowych giełdach, która pociąga za sobą zniżki na warszawskim parkiecie. Nie brak opinii, że ministerstwo samo sobie szkodzi, zaniżając potencjalne wpływy ze sprzedaży akcji spółek energetycznych. Już od miesięcy trwają bowiem zapowiedzi, zgodnie z którymi na rynek miałyby trafić w tym roku akcje nie tylko Enei, ale również PGE i Tauronu, warte niemal 20 mld zł.

Tymczasem, jak pokazuje przypadek najsilniejszej w całej branży PGE, każda publiczna zapowiedź zwiększenia pakietu akcji, który państwo planuje sprzedać, ciągnie w dół notowania nie tylko PGE, ale też innych firm z sektora.