Przyjęte we wtorek stanowisko ministrów ds. europejskich państw UE zakłada, że unijny budżet na 2013 rok zostanie zmniejszony w stosunku do propozycji Komisji Europejskiej o ponad 5 mld euro. Cięcia dotyczą głównie funduszy spójności i strukturalnych na wspieranie konkurencyjności, wzrostu i zatrudnienia. Wzrost całego budżetu UE w stosunku do budżetu 2012 wyniósłby tylko 2,7 proc., a nie - jak chciała KE - prawie 7 proc.
Decyzja ministrów nie była niespodziana. Formalnie zatwierdzili stanowisko wcześniej wynegocjowane przez ambasadorów państw UE. Wzbudziło one ogromną krytykę zarówno KE, jak i europosłów, którzy alarmowali, że zabraknie pieniędzy na realizację projektów.
Przeciw decyzji Rady UE były Wielka Brytania, Szwecja i Holandia, żądające jeszcze większych cięć. A Francja, Niemcy i Finlandia przyjęły osobną deklarację, w której wyrażają żal, że nie udało się im osiągnąć jeszcze zwiększyć oszczędności i zastrzegają, że uzgodnione kwoty są już absolutnym maksimum.
Tymczasem cztery nowe kraje UE: Polska, Rumunia, Węgry i Estonia przyjęły osobną deklarację, w której podkreślają, że przyjęte stanowisko Rady to "minimum, które powinno być rozumiane jako punkt startowy do negocjacji z Parlamentem Europejskim jesienią". Cztery kraje przypominają też, że budżet UE powinien być skoncentrowany na wzroście i zatrudnieniu jak zostało to uznane w "Pakcie na Rzecz Wzrostu i Zatrudnienia" przyjętym przez przywódców na szczycie w czerwcu. Pakt głosi, że budżet UE powinien być instrumentem służącym wzrostowi gospodarczemu i zatrudnieniu w całej Europie.
Także komisarza ds. budżetu Janusza Lewandowskiego wytknął krajom niespójność."Jak państwa członkowskie mogą wzywać do inwestycji na rzecz wzrostu i zatrudnienie jednego dnia, a opowiadać się za cięciami w tym obszarze dwa tygodnie później?" - pytał retorycznie Lewandowski w komunikacie prasowym kilka dni temu, po ogłoszeniu wyników negocjacji ambasadorów. Zgodnie ze stanowiskiem Rady UE ws. budżetu UE na 2013 r., tzw. wydatki prowzrostowe wzrosłyby zaledwie o 1,5 proc. czyli nawet mniej niż inflacja. "Czy to jest rzeczywiście inwestowanie we wzrost gospodarczy i zatrudnienie?" - pytał Lewandowski.