Widziana z ziemi rafineria Abqaiq wyglądała jak twierdza. Już kilkanaście kilometrów przed jej bramą, na drodze, ale i na otaczającej pustyni chroniły ją zasieki. Kontrole pojazdów tak samo, jak i ich pasażerów, powtarzały się co kilka kilometrów. A i tak nie było widać całej ochrony.
Nic dziwnego. To była i zapewne nadal będzie najważniejsza rafineria na świecie. Należy do Aramco i nie wykorzystywała pełnych mocy – bo przerabiała 5,7 mln baryłek dziennie gatunku Arabian Extra Light i Arabian Light (o 1,3 mln mniej baryłek niż wynosił jej limit), czyli trzy czwarte tego, co dzisiaj wydobywają Saudyjczycy. I głównie tę właśnie ropę eksportują.
Dzięki budowie, a potem kolejnym modernizacjom Abqaiq stała się jedną z najbardziej wydajnych i najnowocześniejszych rafinerii na świecie. Rurociągi, do których była podłączona, prowadziły do odległego o ponad 600 kilometrów eksportowego terminala Yanbu zmodernizowanego niespełna rok temu. Tłoczony jest tą drogą również gaz skroplony. Surowiec płynął do rafinerii z pola naftowego Ghawar.
Ochrona nie pomogła
Międzynarodowa grupa dziennikarzy piszących o rynkach naftowych, w której znalazła się także „Rzeczpospolita", miała szansę zwiedzić Abqaiq podczas konferencji OPEC. Nie wolno nam było wówczas korzystać nie tylko z aparatów, kamer, telefonów komórkowych, ale nawet zegarków. Kontrolowani byliśmy wielokrotnie, zanim wpuszczono nas na teren rafinerii. Robiła wielkie wrażenie, nie samymi instalacjami, ale rozmiarami, gigantyczną powierzchnią, która ciągnie się na pustyni niemal bez końca. Ogromne są tam zbiorniki na ropę i paliwa, niewyobrażalnie wielkich sześć generatorów energii napędzanych jest oczywiście gazem.
Pytania o ochronę obiektu zbywano wyjaśnieniami, że „żaden niepożądany gość" nie ma szans się tutaj znaleźć. I że jest bezpiecznie. Kilkakrotnie też usłyszeliśmy zapewnienia, że branża naftowa jest chroniona tak szczelnie, że przetrwa bez jakiegokolwiek uszczerbku ewentualny konflikt z Iranem.