Dla beneficjentów sprawą zasadniczą jest to, kto i wedle jakich kryteriów ocenia ich wnioski o dotacje. A przy ogromnej konkurencji o unijną pomoc system jej podziału nie powinien budzić najmniejszych wątpliwości co do bezstronności urzędników.
Z badań przeprowadzonych przez Instytut Sobieskiego, które zostaną dziś oficjalnie przedstawione, najbardziej nieprzejrzysty system oceny wniosków ma województwo mazowieckie. Wyrazistym tego przykładem jest tajemnicze kryterium tzw. bieżących potrzeb. Za jego spełnienie można uzyskać co prawda tylko pięć punktów (na 100 możliwych), ale ich przyznawanie leży w wyłącznej gestii zarządu województwa, i to na ostatnim etapie oceny.
– Mimo wielu prób nie udało nam się dowiedzieć, co owo sformułowanie oznacza i w jaki sposób wnioskodawcy mogą uwzględniać je w swoich wnioskach – mówi Jan Wierzbicki, prezes firmy doradczej CBC. – Wygląda to tak, jakby zarząd chciał sobie zostawić ostateczny głos w decydowaniu, kto ma dostać dotację, a kto nie – zauważa Małgorzata Brennek z Instytutu Sobieskiego.
Władze Mazowsza nie mają jednak sobie nic do zarzucenia. Zarząd województwa uważa, że może zostawić sobie pole do manewru, by móc reagować na bieżące, niedające się przewidzieć wydarzenia, np. Euro 2012 czy katastrofy. – Nasz system oceniania projektów będzie poddawany ewaluacji, ale obecnie nie ma powodów, by go zmieniać – wyjaśnia Hanna Maliszewska z mazowieckiego Urzędu Marszałkowskiego.
Władze województwa świętokrzyskiego również nie widzą nic nagannego w przyjętych przez siebie procedurach. W raporcie instytutu wytknięto im m.in., że w komisjach oceniających zasiadają tylko urzędnicy, brakuje zaś niezależnych ekspertów. – Urzędnicy świetnie znają się na paragrafach i przepisach, ale gorzej jest z wiedzą praktyczną – podkreśla Ewa Fedor z Konfederacji Pracodawców Polskich. Poza tym o wiele silniejsze są podejrzenia, że dotację dostają nie ci beneficjenci, którzy mają najlepsze projekty, ale ci, którzy mają najlepsze kontakty z urzędem.