Zwłaszcza teraz, kiedy rząd łata budżet, uciekając się nawet do „reformy" OFE, gdy powoli wyczerpują się unijne pieniądze z rozdania na lata 2007 – 2013, a inwestycje samorządów może skutecznie ograniczyć resort finansów, zmniejszając im limity zadłużenia.
Dlatego też 20 mld zł, które w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego chce u nas zainwestować chiński koncern Covec, jawi się jak najprawdziwszy prezent od Świętego Mikołaja.
Tym bardziej że Chińczykom w zasadzie wszystko jedno, co u nas zbudują. Wysłali nawet pytanie do Ministerstwa Infrastruktury, jakie inwestycje mogłoby im wskazać.
Chińskie pieniądze trzeba więc brać. I nie tylko dlatego, że po prostu szkoda byłoby je stracić, a alternatywa dla ich propozycji może być niewielka. To także ogromna szansa dla setek polskich firm, które byłyby podwykonawcami przy dużych projektach budowlanych i mogłyby uszczknąć coś dla siebie z tego ogromnego tortu.
Tu jednak rodzi się problem. Na budowanych już przez Chińczyków odcinkach autostrady z Warszawy do Łodzi naszych podwykonawców jest jak na lekarstwo. Polskie firmy nie chcą z chińskimi współpracować na znak protestu. Uznały bowiem, że oferta złożona przez przedsiębiorstwa zza Wielkiego Muru była za niska i nie gwarantowała należytego wykonania inwestycji. Czy rzeczywiście chińska robota okaże się fuszerką, dowiemy się już w przyszłym roku.