Zapytaliśmy się menadżerów kilkunastu restauracji i barów z japońską kuchnią z dużych miast, czy obroty w ich lokalach spadły po tym, jak w wyniku trzęsienia ziemi, a potem fali tsunami doszło do skażenia po awarii elektrowni atomowej w prefekturze Fukushima.
Wszyscy gremialnie zaprzeczyli. – Naszymi klientami są przeważnie ludzie z wyższym wykształceniem, którzy oglądają telewizje i czytają gazety. W związku z tym zdają sobie sprawę, że nie ma takiego prostego przełożenia między katastrofą w Japonii i serwowanymi przez nas potrawami – zauważa Barbara Pietruk, menadżer Sushi 77 we wrocławskim Pasażu Grunwaldzkim.
A jednak pytają
Ale to wcale nie znaczy, że polscy konsumenci nie interesują się tym, co jedzą. Wręcz przeciwnie. Po doniesieniach medialnych na temat skażenia warzyw i ryb w rejonie Fukushimy, zaczęli pytać restauratorów o kraj pochodzenia produktów. – Bezpośrednio po katastrofie zdarzali się nam klienci pytający skąd bierzemy produkty. Przyznawali, że ich obawy związane są z wydarzeniami w Japonii – mówi Łukasz Kwapisz z Akasaka Sushi Baru w Warszawie. Dodaje, że na życzenie klienta pokazuje nawet opakowania po towarze, by wskazać źródło jego pochodzenia.
Choć takie pytania zdarzają się nadal, to restauratorzy twierdzą, że jest ich coraz mniej. Niektórzy starają się uspokajać klientów nim ci jeszcze wybiorą się do restauracji. Menadżerka wrocławskiego Sushi 77 na stronie internetowej oraz na profilu Facebooka zamieściła informację, że nie sprowadza japońskich produktów do potraw w barze. Joanna Ryciak, właścicielka restauracji sushi Edo Art. & Food z Krakowa podkreśla, że w przypadku jej klientów wystarczyła informacja podana w telewizji.
Koreańskie i chińskie zamienniki
Najczęściej jednak, na pytania klientów menadżerowie restauracji z japońską kuchnią reagowali na miejscu w lokalu. Praktycznie wszyscy ankietowani przez „Rz" właściciele konsultowali się wcześniej w sprawie pochodzenia produktów ze swoimi dostawcami m.in. firmami SaneChem, Kuchnie Świata czy Ulmo. Chcieli mieć pewność, że dostają bezpieczny towar. – Uspokajamy klientów, że nie ma bezpośredniego zagrożenia. Czerpiemy całymi garściami z japońskiej kultury i sztuki kulinarnej, ale nie sprowadzamy stamtąd produktów. Ryby odławiane są w innych rejonach świata np. łosoś w Norwegii, a tuńczyk na Sri Lance. Z kolei półprodukty do sushi jak sos sojowy czy pastę wasabi bierzemy od producentów wytwarzających je na licencji japońskiej w krajach Unii Europejskiej m.in. w Holandii – zaznacza Marcin Stacha, właściciel warszawskiego Oto!Sushi. Podkreśla, że nie zauważył epidemii paniki wśród swoich klientów, a jedynie racjonalne pytania. –Gdybyśmy chcieli sprowadzać takie artykuły jak kiszona rzepa, japoński imbir czy tykwa z Japonii, to byłyby one dużo droższe. Dlatego importerzy sprowadzają ich chińskie lub koreańskie zamienniki – dodaje Barbara Pietruk z Sushi 77.