- Spróbuję zobrazować to tak. Górniczy aparat ucieczkowy pozwala na oddychanie pod ziemią przez maksymalnie cztery godziny – powiedział „Rz" Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki i ratownik górniczy, który pracował pod ziemią 28 lat, a przez 14 był ratownikiem górniczym. Pytany, jak długo jeszcze może potrwać akcja ratunkowa w kopalni Krupiński (JSW) odpowiada, że nawet kilka dni. Powód?
- Według mnie do przeszukania pozostaje tam jeszcze 800 m wyrobiska, w którym on może być, ale ratownicy nie mogą tam na razie wejść, bo nie ma na to warunków – tłumaczy. Na dole bowiem jest bardzo gorąco i jest duże zadymienie. Markowski uważa, że zakończenie akcji nastąpi w zależności od tego, czy ratownik znajduje się 100 czy 500 m od wejścia do wyrobiska. Były wiceminister mówi, że ma coraz mniejsze nadzieje na happy end.
– Prawda jest brutalna – dodaje. Jednak zdaniem Jarosława Zagórowskiego, prezesa JSW, nadzieja umiera ostatnia a ratownicy nie przerwą akcji aż do skutku. Markowski wyjaśnia też, jak według niego mogło dojść do wypadku. - Gdy zastęp ratowników dotarł do czterech poszukiwanych górników, którzy od kilkunastu godzin czekali na pomoc z głowami w lutniociągu pompującym powietrze, tych dwóch ratowników którzy zaginęli, musiało się pewnie odpiąć od liny łączącej zastęp, by pomóc poszkodowanym w nałożeniu aparatów ucieczkowych – mówi Markowski.
Akcja ratunkowa w kopalni Krupiński godzina po godzinie
– Z relacji ratowników wynika, że poszkodowani się szamotali, czemu nie można się dziwić po tylu godzinach w takich warunkach, reakcje szoku są różne. Być może jednemu z ratowników przypadkowo ściągnęli maskę do oddychania, a drugi zmylił drogę – dodaje. I przypomina, że pierwszego z ratowników, który zginął w Krupińskim, znaleziono ok. 20 m od lutniociągu. Pytany, czy będzie potrzeba sprowadzenia dodatkowych zastępów (na miejscu na dole pracuje na zmianę ok. 150 osób) przypuszcza, że nie.