Zazwyczaj odbywa się to tak. Do chińskiego biura zagranicznej firmy wchodzi dziesięciu albo nawet trzydziestu panów w czarnych garniturach i ciemnych okularach. Mają teczki. Przychodzą bez zapowiedzi i nikt nie ma pojęcia, kim są.
Wyjaśnia się to bardzo szybko. To pracownicy Narodowej Komisji Reform i Rozwoju (NDRC). W rzeczywistości bezwzględni kontrolerzy, którzy przez kilkanaście godzin wywrócą wszystko do góry nogami, przetrząsną każdą szafę i szufladę, wybebeszą schowki, zablokują dostęp do komputerów, skopiują wszystkie pliki. Zrewidują sejfy, nawet firmowe auta. Ich działalność do złudzenia przypomina „naloty o świcie" – słynne kontrole władz antytrustowych UE.
Koniec złotej epoki
To znak, że skończyły się już złote lata zagranicznych inwestorów na chińskim rynku. Władze w Pekinie zaczęły im patrzeć na ręce, stawiają coraz ostrzejsze wymagania. I bezwzględnie egzekwują prawo.
Oprócz NDRC w kontrole zaangażowana jest również Państwowa Agencja Przemysłu i Handlu (SAIC). NDRC wyjaśniła, że jej działania mają chronić konsumentów. Tak samo, jak to się dzieje w UE.
Tylko że w chińskim wydaniu wszystko odbywa się bardziej spektakularnie. Nie ma domniemania niewinności. Zadaniem kontrolerów jest znalezienie dowodów jakiejkolwiek zmowy rynkowej bądź korupcji. Doświadczonym kontrolerom towarzyszą pracownicy o krótkim stażu, którzy mają się nauczyć intensywnych przesłuchań z uwzględnieniem różnic kulturowych, ponieważ przesłuchiwanymi są najczęściej cudzoziemcy oraz prawnicy.