Reklama
Rozwiń
Reklama

Grube miliardy na armię, czyli polski wyścig zbrojeń wśród raf

Rakiety Patriot, nowe śmigłowce,okręty i drony to cel tegorocznego wyścigu zbrojeń polskiej armii. Zapowiadane przez MON modernizacyjne żniwa, które tylko w tym roku pochłoną ponad 8 mld złotych (a ok. 140 mld w ciągu najbliższej dekady), mogą jednak łatwo osiąść na mieliźnie. Niektóre rafy już zdążyły przypomnieć o swoim istnieniu.

Aktualizacja: 01.09.2015 07:06 Publikacja: 31.08.2015 20:09

Wschodząca gwiazda centrum artyleryjskiego Huty Stalowa Wola – samobieżny zautomatyzowany moździerz

Wschodząca gwiazda centrum artyleryjskiego Huty Stalowa Wola – samobieżny zautomatyzowany moździerz 120 mm Rak

Foto: materiały prasowe

Rafa pierwsza: politycy

Tegoroczny, wart 13 mld zł zakup śmigłowców wielozadaniowych, okrzyknięty wojskową inwestycją dekady, już wzbudza kontrowersje. Nawet prezydent Andrzej Duda w ogniu kampanii wyborczej dzielił się  wątpliwościami w sprawie wyboru helikopterów Airbusa. Śmigłowcowy przetarg szybko się znalazł na celowniku krytyki ze strony parlamentarnej opozycji, spowodował też wzburzenie w Mielcu i Świdniku, w których od lat inwestowano w istniejące fabryki helikopterów.

Przedsiębiorcy, zagraniczne koncerny i lokalne samorządy z Doliny Lotniczej mają za złe rządowi wybór karakali, maszyn Airbus Helicopters. Powód? Europejski gigant dopiero teraz planuje większe zaangażowanie w krajowy przemysł. Konkurencyjni producenci, zatrudniający już tysiące pracowników, powiązani kapitałowo z  AgustaWestland i Sikorsky Aircraft, którym właśnie  odlatują polskie zyski, nie godzą się z przegraną.

Zamieszanie wokół śmigłowców to zapowiedź tego, co może czekać inne przetargi, jeśli przyszłe inwestycyjne decyzje MON naruszą interesy firm czy związkowych lobby. Bój idzie o ogromne pieniądze, w takiej grze niełatwo się pogodzić z przegraną. Strach pomyśleć, co będzie, gdy światowe potęgi stoczniowe i ich krajowi partnerzy zetrą się w walce o zamówienia na okręty podwodne (zamówimy trzy jednostki). O swoje będą się bić do upadłego, wykorzystując wszystkie dostępne metody, producenci dronów czy systemów rakietowych.

Rafa druga: problemy z wydawaniem

Tegoroczny budżet modernizacyjny MON to element przyjętego trzy lata temu planu przezbrojenia wojska. Zakłada on inwestycyjne przyspieszenie – nakłady na unowocześnienie sił zbrojnych miałyby sięgnąć 139 mld zł do 2022 roku. Specjaliści globalnej korporacji doradczej Frost&Sullivan już wiele miesięcy temu ostrzegali jednak, że to plany na wyrost, skalkulowane nazbyt optymistycznie. A wyliczenia analityków wskazują, że realny poziom wydatków modernizacyjnych w ciągu najbliższej dekady może sięgnąć najwyżej 91,5 mld zł.

Już ostatnie spowolnienie gospodarcze wymusiło na MON dwumiliardowe cięcia w planowanych wydatkach wojskowych. Na domiar złego np. w 2012 r. resort obrony nie potrafił wydać 1,4 mld złotych – w większości z puli przeznaczonej na zakupy – m.in. wskutek odwoływania dużych modernizacyjnych programów, ograniczeń w wypłatach zaliczek, ale też nieskutecznego kontraktowania, a potem egzekwowania mniejszych umów, zawieranych  w nieracjonalnym z biznesowego punktu widzenia rocznym cyklu.

Reklama
Reklama

Obecnie MON uspokaja: zeszłoroczne fundusze co do złotówki rozdysponowano, a na najważniejsze tegoroczne inwestycje pieniędzy nie zabraknie. Co się jednak stanie, gdy w gospodarce zachwieje się koniunktura?

Doświadczenia z przeszłości mówią, że ministrowi finansów nie drgnęła ręka, gdy skreślał miliardy przeznaczone na armię, tłumacząc to stanem budżetowej wyższej konieczności.

Rafa trzecia: technologiczna mizeria zbrojeniówki

Wiceminister obrony ds. modernizacji sił zbrojnych Czesław Mroczek zapewnia, że rząd, programując nakłady na bezpieczeństwo w najbliższych latach, miał na uwadze dwa podstawowe cele. Przede wszystkim wyposażenie sił zbrojnych w nowoczesny sprzęt, spełniający standardy NATO i zapewniający podniesienie zdolności bojowej armii. Ale kluczową sprawą – przekonuje  wiceminister – jest też tworzenie warunków, by równocześnie z wojskiem modernizował się polski przemysł zbrojeniowy i wzmacniało jego zaplecze badawczo–rozwojowe. To prawda – nie unikniemy importu uzbrojenia, bo rodzimy przemysł nie dysponuje wieloma kluczowymi technologiami potrzebnymi firmom do produkcji rakiet czy zaawansowanych statków powietrznych.

– Negocjując kontrakty z koncernami, uprzedzamy zagranicznych partnerów, że nie mogą liczyć na zamówienia, jeśli przyjdą do Polski wyłącznie po to, by sprzedać gotowe produkty, bez oferty współpracy z krajowym przemysłem i nauką – zapewnia wiceszef MON.

Zapał do kooperacji może jednak nie wystarczyć z powodu zwyczajnej słabości zbrojeniowych przedsiębiorstw. Przykładem niewydolności rodzimych zakładów może być los haubicy Krab. Zbrojeniówka nie potrafiła, i to latami, do brytyjskiej licencyjnej wieży armatohaubicy dorobić polskiego podwozia. Artyleryjski program Regina, na który liczą Wojska Lądowe, trzeba było ratować, kupując koreańskie gąsienice. Od lat też obronny przemysł niezdolny jest do zbudowania skutecznego konsorcjum, które zmodernizowałoby przejęte od Bundeswehry czołgi Leopard.

To dlatego gdy teraz Polska Grupa Zbrojeniowa zapowiada, że zbuduje własnymi siłami, kooperując z zachodnimi koncernami w dziedzinie rakiet, tarczę powietrzną krótkiego zasięgu „Narew", wojsko powątpiewa w te deklaracje. – Na udowodnienie, że krajowy przemysł jest w stanie przygotować realną przeciwlotniczą ofertę, Pegaz ma najwyżej pięć lat. Armia nie może dłużej czekać – ostrzega MON.

Reklama
Reklama

Rafa czwarta: krach eksportu broni

Najbardziej obiektywnym sprawdzianem rzeczywistej jakości i przydatności produkowanego w rodzimym przemyśle uzbrojenia jest zawsze eksport broni. Zagraniczna sprzedaż wojskowego sprzętu nie tylko przynosi zysk krajowym wytwórcom, ale dzięki zwiększonej skali seryjnej produkcji powoduje obniżanie cen uzbrojenia oferowanego własnej armii.

Tymczasem według ostatnich (z 2013 r.) raportów MSZ podsumowujących wyniki eksportu polskiej broni i sprzętu wojskowego bilans międzynarodowej wymiany jest mizerny. Wojciech Łuczak z fachowego miesięcznika „Raport. Wojsko – Technika –Obronność" twierdzi, że faktyczny eksport produktów krajowej zbrojeniówki w ostatnich latach mógł spaść nawet do poziomu 30–40 mln euro (125–167 mln zł) rocznie. To mniej więcej tyle, ile osiągnęliśmy na początku lat 90., po rozpadzie Układu Warszawskiego i na początku transformacji struktur i powiązań naszego przemysłu obronnego. – Dla rządzących i odpowiedzialnych za promocję polskiej zbrojeniówki to ostatni sygnał alarmowy – twierdzi Łuczak.

Już wiadomo, że po głębokim załamaniu eksportu polskiego uzbrojenia w tym roku nadzwyczajnego sukcesu nie będzie: Pegaz liczy na sprzedaż karabinków beryl z Fabryki Broni Radom do Nigerii i rozruszanie dostaw cywilnej broni strzeleckiej z Łucznika do USA. Rakietowe Mesko ma też w portfelu realizację kontraktu na dostawy przeciwlotniczych zestawów Grom na Litwę. Trudno nie mieć jednak zastrzeżeń do sprawności menedżerów odpowiedzialnych za zagraniczną sprzedaż broni w sytuacji, gdy od ponad dekady robimy w siemianowickich zakładach Rosomak SA jeden z najlepszych w armiach NATO kołowych transporterów opancerzonych, a nie potrafiliśmy hitowego produktu, sprawdzonego w operacji afgańskiej, zmienić w przebój eksportowy. Być może niedawna sprzedaż kilkudziesięciu pojazdów na Słowację przełamie mało zachęcającą passę.

Rafa piąta: spóźniona integracja zbrojeniówki

Program modernizacji sił zbrojnych jest szansą na mocny impuls rozwojowy w przemyśle, ale wcale nie ma gwarancji, że ten plan się powiedzie. Największe inwestycje wojskowe następują akurat w momencie konsolidacji branży i umacniania Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Prezes PGZ Wojciech Dąbrowski podkreśla, że ten rok będzie istotny dla grupy. bo trzeba dokończyć integrację biznesową, stworzyć wspólną politykę finansową i system zabezpieczania kontraktów handlowych, a także  zreorganizować nadzór korporacyjny nad spółkami. W głównej siedzibie PGZ w Radomiu rusza w związku z tym centrum usług wspólnych.

Integracja strategicznego sektora jest w Polsce spóźniona o dekady. Można wątpić, czy rozproszony i zajęty restrukturyzacją przemysł potrafi się skupić na budowie potencjału, rozwoju i innowacjach.

Resort obrony narodowej, główny biznesowy partner polskich fabryk broni, mimo tych zastrzeżeń i obaw przyjmuje konsolidację branży z wyraźną ulgą. Armia przestawiła decyzyjne zwrotnice i konsekwentnie adresuje swoje zamówienia do PGZ.

Reklama
Reklama

Wicepremier i minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak wcześniej wielokrotnie wypominał, że z rozproszoną zbrojeniówką, w której rodzime firmy rywalizowały o te same zamówienia, trudno było się wojsku układać. Dopiero w ostatnim okresie, i to w sytuacji rosnącego ryzyka, że lukratywne kontrakty modernizacyjne sprzątną polskim spółkom sprzed nosa silniejsi zagraniczni konkurenci, pojawiły się rodzime konsorcja produktowe – znak rzeczywistej biznesowej integracji: PGZ koordynuje już konstruowanie  nowego kołowego transportera opancerzonego i nadzoruje projekt budowy nowoczesnego bojowego wozu piechoty. Udanymi próbami poligonowymi armia zakończyła testy systemu samobieżnego moździerza 120 mm Rak i wspiera rozwój najnowszego obecnie radaru dla obrony przeciwlotniczej „Bystra". Nowe produkty: celowniki, kamery, lornetki wykorzystujące technologie termowizyjne projektuje Przemysłowe Centrum Optyki z Warszawy.

Rafa szósta: dyrektywa obronna UE, kres offsetowego eldorado

Warte dziesiątki miliardów złotych modernizacyjne kontrakty armii podpisywane z zagranicznymi koncernami mogą nie przynieść oczekiwanych w zbrojeniówce technologii i inwestycji. Powód: koniec offsetowego eldorado. Nowe zasady kontraktowania i rozliczania umów kompensacyjnych wprowadzane w ostatnich latach regulacjami UE są zdecydowanie mniej korzystne dla przedsiębiorców niż kiedyś. Obowiązek offsetowy ma towarzyszyć wyłącznie wyjątkowym transakcjom dokonywanym z pominięciem ustawy o zamówieniach publicznych i w szczególnym trybie – z  powołaniem się na uzasadniony, istotny interes bezpieczeństwa państwa. Już nie minister gospodarki, ale szef resortu obrony będzie odpowiedzialny za negocjowanie i rozliczanie offsetu.

– Firmy są zaniepokojone, że to MON, a nie przemysł zdecyduje, czy kompensaty są potrzebne, a także gdzie i jaki rodzaj inwestycji interesuje wojsko, do kogo mają być one adresowane – mówi Zdzisław Zieliński, wiceszef pisma „Raport. WTO".

Dyrektor w jednej z największych grup zbrojeniowych w kraju zwraca uwagę, że nie od dziś armię i producentów dzieli różnica interesów: – Oczkiem w głowie wojska jest zazwyczaj zagwarantowanie w kraju serwisu i obsługi nowego, pozyskiwanego zza granicy sprzętu, a niekoniecznie wspieranie rozwoju firmy, jej biznesu i wdrażania ryzykownych innowacji. A to jeszcze nie wszystkie niekorzystne dla przedsiębiorców rozwiązania dotyczące kompensat: nowe regulacje offsetowe bardzo ułatwiają wycofywanie się z wynegocjowanych z firmami projektów. Wystarczy przy tym powołać się na istotną zmianę okoliczności i uwarunkowań, które uniemożliwiają lub komplikują przemysłową współpracę.

Prawo europejskie ograniczyło wprawdzie już dawno możliwości windowania oczekiwań i żądań kompensacyjnych (teraz offset musi bezpośrednio  dotyczyć uzbrojenia i sprzętu militarnego, czyli przedmiotu zamówienia, jego wartość nie może być wyższa od wartości zamówienia), jednak w przypadku Polski, gdzie wojskowe inwestycje modernizacyjne liczone są w dziesiątkach miliardów zł, firmy bardzo liczyły na offsetowy mechanizm wymuszający technologiczną współpracę. Teraz muszą liczyć na siebie.

Reklama
Reklama
Biznes
„Buy European”, czyli… jak nie dać Amerykanom zarobić na rosyjskiej wojnie
Biznes
Geopolityka, gospodarka, technologie - prognozy Rzeczpospolitej na 2026
Biznes
Agnieszka Gajewska nową prezeską PwC w Europie Środkowo-Wschodniej
Biznes
Chińskie auta „widzą i słyszą” wszystko. A Europa jest ślepa
Biznes
Chińskie auta jak szpiedzy, blokada Wenezueli i nowe sankcje USA na Rosję
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama