W europejskim przemyśle samochodowym szykuje się kolejny kryzys, mogący doprowadzić do kolejnego wzrostu cen samochodów. Okazuje się, że branża motoryzacyjna, wcześniej mocno poobijana przerwami w dostawach komponentów najpierw z powodu pandemii, a potem przez wojnę w Ukrainie, teraz zaczyna boleśnie odczuwać skutki kryzysu na Bliskim Wschodzie.
Fabryki samochodów w Europie wykorzystujące części i podzespoły od poddostawców z Azji muszą hamować, a nawet wstrzymywać produkcję, bo ataki jemeńskich rebeliantów Huti na kontenerowce płynące przez Morze Czerwone zmusiły armatorów do przekierowania statków na dłuższy szlak, wokół Przylądka Dobrej Nadziei w Afryce Południowej. A to oznacza dodatkowe, wysokie koszty.
O milion dolarów drożej
Tesla już wstrzymała na kilkanaście dni produkcję w fabryce pod Berlinem z powodu braku akumulatorów sprowadzanych z Chin. Kilkudniową przerwę produkcyjną zapowiedziało Volvo Cars w swoich zakładach w belgijskiej Gandawie, gdzie zabrakło skrzyń biegów do modeli XC40. Jak informuje Automotive News Europe, w obliczu podobnych zagrożeń Stellantis zdecydował się wykorzystać do sprowadzania podzespołów samoloty. – Podjęliśmy środki, aby zrekompensować tymczasowe przekierowanie statków, wykorzystując transport lotniczy – poinformował w piątek rzecznik koncernu.
Czytaj więcej
Gaz skroplony z Kataru zostanie dostarczony do Unii Europejskiej z ominięciem Morza Czerwonego, gdzie grasują bojówki Huti. Katarczycy zrezygnowali z dostaw tą trasą, dopóki znów nie będzie bezpieczna.
Eksperci ostrzegają, że opóźnienia w dostawach komponentów i dłuższa droga ich transportu będą wpływać na wzrost kosztów produkcji samochodów. A to finalnie może przełożyć się na ich ceny. – Jeśli ta okrężna droga transportu będzie wymuszona na dłuższy czas, to koszt komponentów będzie rósł. Choć cena pojazdów wzrośnie dopiero na samym końcu – mówi Paweł Gos, prezes firmy Exact Systems kontrolującej jakość dostarczanych do produkcji części i podzespołów.