Małe sklepiki stały się główną ofiarą transformacji branży handlowej. Choć z roku na rok jest ich coraz mniej, to wciąż – przynajmniej liczbowo – dość potężny segment rynku. Z danych firmy Euromonitor International wynika, że w 2015 r. w Polsce sprzedażą żywności zajmowało się ok. 137,6 tys. sklepów, z czego ponad 96,5 tys. były to punkty małe. Według szacunków w 2016 r. zniknie kolejnych 5 tys., a prognozy Euromonitora mówią, że w 2020 r. ich liczba spadnie poniżej 81 tys., a łącznie handlem żywnością będzie się zajmować ok. 127,3 tys. sklepów. Z rynku wypadają te najmniejsze, o powierzchni poniżej 40 mkw. Ich miejsce zajmują średnie (40–100 mkw.) oraz większe sklepy niezależne (100–300 m.kw.).
Dlaczego giną? Powodów jest sporo, acz jeden jest kluczowy – nie są konkurencyjne cenowo, nie tylko wobec dyskontów czy hipermarketów, ale i innych sklepów sieciowych, także tych z polskim kapitałem. Ale jest też inny problem – dwie podstawowe kategorie, odpowiadające nawet za 50 proc. ich miesięcznych obrotów, to papierosy oraz alkohole, zwłaszcza mocne. W obydwu przypadkach od kilku lat obserwujemy spadki sprzedaży. – Tradycyjny handel nie jest dziś w stanie zaproponować klientom atrakcyjnych cen. Dlatego coraz częściej jedyną szansą na przetrwanie jest dla nich wejście do sieci partnerskich czy franczyzowych – uważa Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
Choć sklepów ubywa, to małe formaty mogą być przyszłością branży. Wygrywają tym, że są blisko klientów. Muszą jednak dopasowywać się do ich zmieniających się potrzeb.
Cały tekst w lutowym numerze miesięcznika „Uważam Rze".