Podwyżki są gigantyczne – od lipca ceny wzrosły 14-krotnie. Dotyczą one komercyjnych użytkowników, a zatem np. firm i instytucji, które wykorzystują Google Maps w swoich usługach. Jak się okazuje, to wiele biznesów na całym świecie, które kilka dni temu boleśnie zetknęły się z nowym cennikiem. Wśród nich Metlink, operator transportu publicznego w Nowej Zelandii, którego miesięczne koszty z tytułu wykorzystania Google Maps skoczyły z 1 tys. do 30 tys. dol.
Ale ofiary są też w Polsce. Eksperci twierdzą, że o ile duże firmy są w stanie sobie poradzić z dość niespodziewaną podwyżką, o tyle np. startupy mogą z tego powodu nawet upaść. – Jesteśmy w pełni zintegrowani z Google Maps, więc nie mamy możliwości szukania konkurencyjnych rozwiązań. Będziemy musieli podzielić się z dostawcą większą częścią marży – tłumaczy przedstawiciel jednego ze startupów wykorzystujących tę popularną nawigację.
Prosi o anonimowość, bo przedsiębiorcy boją się krytykować Google'a. To nie tylko hegemon w branży lokalizacji, ale również wielu innych cyfrowych usług i znaczący gracz na polskim rynku startupów.
Ofiarą podwyżek padł też GdziePoLek. – Nasz startup umożliwia pacjentom znalezienie potrzebnego leku w aptece i już z samej nazwy można zorientować się, jak ważna dla nas jest lokalizacja – tłumaczy nam Bartłomiej Owczarek, założyciel firmy.
On jednak postanowił wypowiedzieć współpracę Google'owi i wybrał konkurencyjny produkt. – Dotychczasowy bezpłatny limit 750 tys. zapytań miesięcznie odpowiadał skali, przy której można spodziewać się już generowania przychodów wystarczających do pokrywania kosztów. Cena za przekroczenie progu 0,5 dol. za 1 tys. wyświetleń mapy nie byłaby powodem do szukania alternatyw wśród konkurencji – podkreśla Owczarek.