Rekordowo słaby amerykański dolar i obawy o wystarczającą podaż sprawiają, że amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs ogłosił wczoraj prognozę, w której zapowiada możliwość wzrostu ceny ropy naftowej nawet do 200 dolarów za baryłkę. Ta czarna wizja może się sprawdzić, jeśli amerykańska gospodarka szybko pokona kryzys i jej potrzeby surowcowe wzrosną.
Dzisiaj średnia tegoroczna cena ropy wynosi ponad 95 dol. Tak wysokiego poziomu nie odważył się prognozować żaden z banków inwestycyjnych poza Goldmanem Sachsem.
Przewodniczący OPEC Hakib Chelil powiedział wczoraj, że w tym roku transakcje spekulacyjne oraz napięcie polityczne utrzymają notowania ropy na trzycyfrowym poziomie. Najbliższa prognoza to wzrost do 110 dol. za baryłkę, potem może dojść do spadku do 100 dol., ale nie niżej. I nastąpi ponowny wzrost cen. Do jakiej wysokości? 200 dolarów za baryłkę wszystkich dzisiaj przeraża, ale nie ma praktycznie nikogo, kto z przekonaniem stwierdziłby, że jest to wykluczone.
Goldman Sachs już w 2005 r. przewidywał cenę baryłki ropy na 105 dolarów. Pomylił się o dwa lata. Co ciekawe, do takiego poziomu ceny wystrzeliły w lutym – w ciągu tylko kilku dni surowiec zdrożał o 15 dolarów. Do kolejnej gwałtownej zwyżki cen – zdaniem banku – ma dojść w drugiej połowie roku, czyli wtedy, gdy ropa tradycyjnie drożeje, bo trwa sezon wyjazdów wakacyjnych w USA.
Być może analitycy Goldman Sachs się mylą, ale powodów do wzrostu cen ropy jest aż nadto. OPEC uporczywie odmawia zwiększenia produkcji, zapewniając, że nie uzasadnia tego obecny wzrost popytu. Rosjanie nie dopuszczają zagranicznych partnerów do wspólnych projektów wydobywczych z trudno dostępnych złóż. Wojna w Iraku wydaje się nie mieć końca, trwają utarczki w Nigerii, Wenezuela solidaryzuje się z Ekwadorem i Boliwią i namawia je do wyrzucenia wszystkich zagranicznych koncernów. A to może oznaczać tylko spadek produkcji.