Nie wyjaśniono jaki był powód odwołanego rejsu, a pasażerów o 11 wieczorem zawieziono do Liege. Tam po trzech godzinach i kolejnej odprawie wsiedli do samolotu tylko po to, aby po kolejnej godzinie wysiąść. W terminalu lotniska musieli zapisać się na listę uprawniającą do miejsca w hotelu i zmiany rezerwacji na kolejny lot do Warszawy. Po 5 godzinach znaleźli się w hotelu Ibis, który musieli opuścić po półtorej godzinie, bo „trzeba już jechać na lotnisko”.

O godzinie 11 we czwartek pasażerowie nadal czekali na lotnisku w Charleroi. — Rozumiemy,że jest zima i w transporcie są zakłócenia. Ale dlaczego nikt na nie poinformował kiedy mamy szansę wylecieć do Warszawy.czekamy już 15 godzin, a są z nami małe dzieci — żaliła się „Rz” Edyta Żyła, jedna z pasażerek pechowego rejsu Wizzaira. Dodała, że od obsługi lotniska pasażerowie dowiadywali się kolejno: że samolot trzeba odlodzić,że w Warszawie jest zła pogoda,oraz że pilot pracuje już 12 godzin i musi odpocząć. Z kolei pracownicy Wizzaira radzili,aby dzwonić na infolinię,bo tam są najbardziej aktualne informacje. Dodzwonienie się na którąkolwiek z infolinii (3,60 za minutę), albo pod warszawski numer 22 354 94 99 nie dało rezultatu Ostatecznie w Warszawie w informacji Wizzaira na lotnisku Okęcie dowiedzieliśmy się, że „prasie nie podaje się przyczyn zmian rozkładowych, a bezpieczeństwo pasażerów jest dla przewoźnika priorytetem”, ale „samolot powinien odlecieć o 12”. Pani udzielająca tej informacji odmówiła podania nazwiska.

Wiadomo,że model taniej linii lotniczej zmusza przewoźnika do maksymalnego wykorzystania floty, a wypadnięcie jednej maszyny powoduje zawalenie zakładu. Wizzair zrobił to, czego nie zrobiłyby inne linie - zorganizował dla pasażerów hotel.Nie dopełnił jednak podstawowego obowiązku - nie udzielił pasażerom informacji, co przyczyniło się do zwiększenia i tak ogromnego dyskomfortu pasażerów, zwłaszcza,że były wśród nich osoby z malutkimi dziećmi. To,że bilet jest tani wcale nie oznacza,że pasażera można lekceważyć.