Długi czas drogowskaz wskazywał tylko Wrocław, a setki kierowców podążających na Górny Śląsk błędnie skręcały w lewo – w szosę krakowską. Zamiast w ósemkę, wjeżdżali w siódemkę. Dopisanie nazwy „Katowice” przekraczało możliwości urzędników drogowych i ich prawne kompetencje. Przepisy na to nie pozwalają – twierdzili zgodnie przedstawiciele administracji drogowej.
Podobne kurioza jak w Jankach spotykamy często na polskich drogach krajowych, o drugorzędnych już nie wspominając. Jechałem niedawno znad jezior mazurskich do Warszawy najprostszą trasą: Giżycko – Pisz – Łomża – Warszawa. Drogowskaz wskazuje: najbliższe miasto powiatowe (kilkanaście kilometrów), Łomżę (kilkadziesiąt kilometrów) i Sławatycze (ponad 300 kilometrów). O Warszawie cisza.
Jakie Sławatycze? Zacząłem się zastanawiać, czy nie pomyliłem drogi, zwłaszcza że z Mazur do centrum Polski prowadzi kilka prawie równoległych szos. Później skojarzyłem, że może chodzi o przejście graniczne. Rzeczywiście, o to chodziło, choć to zupełnie inny region (Polesie Lubelskie na granicy z Białorusią). Co łączy tę szosę z tym przejściem? To, że akurat ten numer drogi (K63) kończy się w Sławatyczach. Chyba tylko to, bo wątpię, by jakiś kierowca przejechał kiedykolwiek tę trasę.
Wróćmy na ósemkę pod Wyszków. Wyjeżdżając z tego miasta, dowiemy się, ile kilometrów jest do: Warszawy, Wrocławia i – uwaga! – Kudowy-Zdroju (gdyby ktoś nie wiedział, leży ona w Kotlinie Kłodzkiej nad granicą czeską). O zbliżającym się Radzyminie ani słowa. Może przynajmniej przy nielicznych autostradach jest lepiej? Skądże. – Zbliżając do Strykowa od strony Brzezin, nie znajdziesz ani jednej tablicy informującej, którędy można dojechać do autostrady – opowiada jeden z kierowców.
To jasne, że za tak licznymi absurdami (chce się powiedzieć konsekwentnymi) w oznaczeniach na polskich drogach stoi nie tylko nieudolność urzędników drogowych, ale także „wyższe” racje.