Z osiągnięciem swego celu organizacja producentów ropy będzie jednak miała spory kłopot. Nawet cięcie produkcji na zaplanowanej w przyszły piątek konferencji nie na długo wywinduje ceny. Chyba że ograniczenie wydobycia sięgnęłoby aż 1,5 mln baryłek dziennie, co proponuje minister ds. ropy Kataru Abdullah al Attiyaha.

Aby ceny trwale wzrosły do poziomu 80 – 90 dol. za baryłkę, albo musiałyby się pojawić bardzo optymistyczne sygnały w gospodarce, albo dolar musiałby się trwale osłabić. Analitycy za informacje pozytywne uważają te wszystkie, które nie mówią o krachu i recesji.

Na razie nastroje są złe. W piątek okazało się, że na amerykańskim rynku budowlanym mamy do czynienia z zapaścią najgłębszą od ponad 17 lat. Liczba rozpoczętych we wrześniu budów domów jednorodzinnych była o 6 proc. mniejsza niż przed rokiem. Informacja ta od razu odbiła się na cenie ropy: surowiec Brent w Londynie kosztował w piątek 66 – 67 dol. za baryłkę. Analitycy tłumaczyli, że spore wahania stały się w ostatnim roku cechą charakterystyczną całego rynku surowcowego.

Co ciekawe, tanieje też złoto – dolar staje się coraz mocniejszy, a na rynku po prostu nie ma pieniędzy, za które można by je kupić. Inwestorzy pozbywają się kruszcu, aby pokryć straty poniesione na innych rynkach. Nikt nie mówi już o powrocie do notowań w pobliżu tysiąca dolarów za uncję (w piątek kosztowała ona 786 dol.). – Widać rozczarowanie, że w czasach zamieszania na rynku złoto nie sprawdziło się jako bezpieczna lokata – mówił wczoraj Matthew Turner, analityk z rynku surowcowego VM Group. Dotychczas ceny złota wspierane były drogą ropą, teraz ten czynnik znacznie osłabł.

Ciężkie czasy nadchodzą dla wszystkich metali szlachetnych. Krach w przemyśle samochodowym ogranicza popyt na platynę i pallad, z których produkowane są katalizatory spalin. W ciągu tego tygodnia obydwa staniały o 10 proc.