Tzw. czarny piątek po Święcie Dziękczynienia oraz następujący po nim weekend są zawsze wyznacznikiem nastrojów na cały okres świątecznych zakupów.
W tym roku wyniki wydają się całkiem przyzwoite, jak na stan gospodarki USA i sygnalizowane minorowe nastroje. Rok temu, kiedy było wiadomo, że jest kryzys na rynku nieruchomości, ale o recesji nikt nie wspominał, czarnopiątkowe zakupy były o 8,3 proc wyższe niż w 2006 r.
Tradycyjnie kupujący ustawiali się w kolejkach na wiele godzin przed otwarciem wielkich centrów handlowych. W tym roku tłumy były tak zdeterminowane, że kilkanaście osób zostało poturbowanych, a jeden fanatyk wyprzedaży w Wal-Marcie w Long Island pod Nowym Jorkiem wręcz stratowany.
Konsumenci w Ameryce wyraźnie postanowili nie poddawać się recesyjnym nastrojom. Inna sprawa, że i handel stanął na wysokości zadania. Obniżki cen, które zazwyczaj wprowadzano albo tuż przed świętami, albo w okresie między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem, i to czasami dochodzące nawet do 70 proc., pojawiły się już teraz. – Na razie wszystko idzie dobrze – mówił wczoraj Craig Johnson, prezes firmy konsultingowej Customer Growth Partners zajmującej się analizami rynku konsumenckiego. – Ale dobry czarny piątek wcale nie oznacza, że kłopoty już za nami – zastrzega. Jego firma szacuje, że w całym okresie przedświątecznym przeciętny Amerykanin wyda na prezenty 616 dol. A to kwota o 29 proc. mniejsza, niż rok temu.
Wyniki sprzedaży ostatniego weekendu ważne są i dlatego, że tradycyjnie już trzy czwarte amerykańskiego PKB stanowi właśnie popyt wewnętrzny. Dla władz to także sygnał do wyznaczenia polityki gospodarczej i wprowadzenia kolejnego pakietu stymulującego.