Według danych Instytutu Turystyki w pierwszych trzech kwartałach 2008 r. obcokrajowcy, którzy przyjechali do Polski, by odpocząć i pozwiedzać, zostawiali w kraju średnio 470 dol. na osobę. Wydatki turystów biznesowych były znacznie wyższe. Uczestnicy konferencji i kongresów wydawali w Polsce średnio 533 dol. Natomiast każda z osób, która załatwiała w Polsce sprawy służbowe, zostawiła w kraju ok. 542 dol. Dodatkowym atutem tej gałęzi turystyki jest to, że nie ma tu sezonowości. Konferencje i kongresy mogą się odbywać w każdej, nawet najmniej atrakcyjnej porze roku.
Polskie regiony oraz prywatni przedsiębiorcy starają się korzystać z dużej opłacalności biznesowego wariantu turystyki. Jednym z celów „Marketingowej strategii Polski w sektorze turystyki na lata 2008 – 2015”, opracowanej przez Polską Organizację Turystyczną, jest właśnie promowanie służbowych podróży, których celem mają być polskie miasta.
[srodtytul]Warszawa i Wrocław na czele[/srodtytul]
O tym, że organizacja konferencji to dobry biznes, świadczy choćby światowa wartość tego rynku – 100 mld dol. Niestety, Polska ma z kwotą 200 mln dol. niewielki udział w tym osiągnięciu. Z roku na rok przybywa jednak profesjonalnych obiektów, które są w stanie pomieścić coraz większe grupy. Największy potencjał mają województwa mazowieckie i dolnośląskie. W Warszawie każdy wysokiej klasy hotel ma nowoczesne sale dla kilkuset osób.
Otwarty w 2007 r. Hilton od razu nastawiał się na stworzenie centrum konferencyjnego, dlatego jest hotelem, który dysponuje największą w mieście salą. Jest ona w stanie pomieścić ponad 1850 osób. – Centrum konferencyjne jest jednym z głównych atutów naszego hotelu. Jednak pomimo faktu, że Polska ma fantastyczną infrastrukturę konferencyjną, nadal jest małym graczem na europejskiej scenie. Warszawie brakuje centrum konferencyjnego na ponad 5 tys. uczestników, na poziomie tych znajdujących się w Wiedniu, Barcelonie, Amsterdamie czy Sztokholmie – uważa Paweł Mirski, menedżer ds. PR Hiltona.