Największy europejski producent miedzi ogłosił wczoraj konkurs na stanowisko prezesa. Potencjalni następcy Mirosława Krutina (zrezygnował z przyczyn osobistych dzień przed walnym, na którym upływała jego kadencja) mają czas na składanie podań do 23 czerwca.
Rada nadzorcza – jak pisaliśmy w ubiegłym tygodniu – złagodziła nieco kryteria naboru, umożliwiając kandydowanie osobom związanym wcześniej z grupą kapitałową KGHM. Przyszły szef miedziowej spółki musi wykazać się m.in. sześcioletnim stażem pracy na stanowisku kierowniczym, ale niekoniecznie w zarządzie – choć takie doświadczenie będzie dodatkowym atutem.
– Chcielibyśmy rozstrzygnąć konkurs jak najszybciej. Jeśli się uda, jeszcze w lipcu – mówi „Rz” Marek Trawiński, przewodniczący rady, który jednak nie spodziewa się nawału podań. W poprzednim konkursie, w marcu 2008 r., który zakończył się wyborem Krutina, chętnych do objęcia posady prezesa piątej pod względem kapitalizacji spółki na warszawskiej giełdzie było zaledwie dziesięciu. I to mimo zarobków sięgających 50 tys. zł miesięcznie.
– Perspektywa posiadania w CV pozycji prezesa jednego z największych konglomeratów w Europie może kusić wielu. Jednak zdają sobie sprawę, że to zadanie dla rewolwerowca na rodeo, który już wsiadając na konia, musi mieć świadomość, że prędzej czy później z niego spadnie – komentuje w rozmowie z „Rz” Andrzej Nartowski, prezes Polskiego Instytutu Dyrektorów. – Zakładając, że konkursy są przeprowadzane w sposób uczciwy, nie będą mieć sensu, dopóki prezes KGHM nie zyska gwarancji przepracowania w spółce przynajmniej jednej pięcioletniej kadencji.
W przeciwieństwie do Nartowskiego Józef Czyczerski, członek RN i przewodniczący miedziowej „Solidarności”, nie ma złudzeń. – Efekt konkursu będzie zależeć od ustaleń polityków – mówi „Rz” Czyczerski.