W ustawie budżetowej na 2009 rok w części dotyczącej finansowania programów wieloletnich zapisano, że na rozwój infrastruktury w Polsce w tym roku z budżetu państwa rząd wyda 31,3 mld zł. Tymczasem po przyjęciu przez Sejm znowelizowanej ustawy w tej pozycji widnieje już zaledwie 7,8 mld zł. Kwotę 9,7 mld zł musi pożyczyć na własną rękę państwowy Krajowy Fundusz Drogowy (KFD), co zaś się stało z pozostałymi 13,8 mld zł?
Ministerstwo Finansów nie potrafi tego wyjaśnić. „Wprawdzie w załączniku nr 12 ustawy budżetowej na 2009 rok określono wielkość zobowiązań, które mogły być zaciągnięte w tym roku, ale nie oznacza to wcale, że wszystkie były do sfinansowania z budżetu w tym roku” – napisała w oświadczeniu przesłanym „Rz” Magdalena Kobos, rzeczniczka resortu.
Takie tłumaczenie dziwi prof. Stanisława Gomułkę, ekonomistę Business Centre Club, który podkreśla, że przecież finansowanie budowy dróg w ramach programu na okres od 2008 do 2012 roku podzielono na poszczególne lata. Z kasy państwa pierwotnie na sfinansowanie całego programu planowano wydać 94,5 mld zł, teraz kwotę tę zmniejszono do 71,4 mld zł. Nie ma więc żadnego przesunięcia zmniejszonej kwoty na kolejne lata, po prostu ograniczono nakłady. – Co minister rozumie pod pojęciem „inne sposoby finansowania na kwotę 23,5 mld zł”, skoro poinformował tylko o przesunięciu 9,7 mld zł do KFD? – pyta prof. Gomułka.
– Zastanawiam się też, czy minister zgodzi się na wzrost nakładów na budowę dróg o 22,4 mld zł w przyszłym roku, bo to będzie oznaczało wzrost deficytu o całą tę kwotę. Nie ma bowiem szans na jej pokrycie z innych źródeł. Chyba że znów wypchnie finansowanie dróg do KFD – dodaje Gomułka.
To z kolei – jak przekonuje Kazimierz Polarczyk, wykładowca z Akademii Leona Koźmińskiego – nie przynosi żadnych korzyści z punktu widzenia całości finansów publicznych, a jedynie powoduje, że na papierze lepiej wygląda deficyt państwa. – Zmniejszenie nakładów na budowę dróg rodzi ryzyko, że cały program będzie musiał zostać zmniejszony – dodaje Polarczyk.