Po tym jak w ciągu ostatnich dni negatywna tendencja na giełdach sprowadziła ceny akcji z rynków wschodzących do najniższego poziomu od września 2009 roku, na koniec tygodnia przyszło odreagowanie.
Indeks rynków wschodzących (MSCI EM) odrobił straty i na koniec tygodnia zyskał przeszło 3 proc. Na giełdach wciąż utrzymuje się jednak bardzo duża zmienność notowań. Dość powiedzieć, że różnica między najwyższym i najniższym poziomem indeksu rynków wschodzących (MSCI Emerging Markets) sięgnęła w ubiegłym tygodniu 7 proc. (tydzień wcześniej przekroczyła 9 proc.).
Wydaje się, że tak znaczne ruchy indeksów to wystarczający powód, dla którego najbardziej aktywny kapitał angażuje się na rynku akcji. Na razie nie wydarzyło się bowiem nic, co mogłoby sugerować, że problemy niektórych europejskich krajów z finansami publicznymi wkrótce się skończą. A to właśnie kłopoty fiskalne stały się bezpośrednim powodem ostatniego załamania na rynkach akcji.
– Można wyraźnie zauważyć, że wśród inwestorów wraca apetyt na akcje spółek z rynków wschodzących. Raczej mamy już za sobą kulminację złych nastrojów związanych z rozszerzeniem kryzysu finansowego w Europie – uważa Olan Caperina zarządzający w BPI Asset Management.
W minionym tygodniu obok Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, która poradziła sobie nadzwyczaj dobrze, wyróżniły się rynki z tzw. krajów BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny), o których bardzo dobrze wyrażał się w ubiegłym tygodniu Mark Mobius zarządzający Templeton Asset Management. Stwierdził między innymi, że zarządzane przez niego fundusze wykorzystały spadki z ostatniego miesiąca do zakupów aktywów przede wszystkim w krajach BRIC.