Dawna spawaczka, teraz działaczka związkowa Kim Jin-suk przesiedziała w kabinie operatora dźwigu nr 85 w stoczni Hanjin Heavy Industries & Construction w koreańskim porcie Busan na wysokości 35 metrów 309 dni, w upale, na mrozie, podczas tajfunów, aby skłonić władze stoczni do zmiany decyzji o zwolnieniach grupowych.
Przerwała protest , gdy członkowie związku zawodowego w firmie jednogłośnie zaaprobowali porozumienie ich przywódców z dyrekcją o przywróceniu w ciągu roku wszystkich zwolnionych 94 pracowników i o anulowaniu różnych świadczeń.
Kim stała się nową bohaterką w Korei Południowej . Tysiące sympatyków przyjeżdżało na południe kraju, aby uczestniczyć w wiecach organizowanych przy unieruchomionym dźwigu. Latem, gdy było ciepło, pod dźwigiem zbierało się nawet do 7 tys. ludzi, którzy przybywali karawaną „autobusów nadziei".. Akcji Kim przyklasnęła także główna partia opozycyjna.
Kobieta — 51. rocznicę urodzin obchodziła w czerwcu w kabinie — oświadczyła w Twitterze, że jej protest zakończył się nie tylko sukcesem, bo koledzy wrócą do pracy, ale także podkreślił ideały, jakich broniła przez połowę swego życia.
Kim w niebieskim kombinezonie, z czapką bejsbolową na głowie pomachała ręką i ukłoniła się do kilkudziesięciu sympatyków i zeszła z dźwigu. — Po raz pierwszy od 309 dni widzę ludzi z tak bliska. Wiedziałam, że zejdę żywa. To wyście mnie uratowali — powiedziała.