Akces Polski do ESA - elitarnego klubu państw UE rozwijających technologie kosmiczne – z rocznym budżetem sięgającym 4 mld euro – czeka jeszcze ratyfikacja w sejmie, ale zbrojeniowa grupa już wybrała technologie na które postawi dzięki europejskim programom.
- Szefowie ESA byli w zakładach Bumaru i sami oceniali technologiczne możliwości naszych spółek. Stwierdzili, że kilka polskich rozwiązań na pewno przyda się agencji - mówi Mariusz Andrzejczak, wiceprezes zbrojeniowego koncernu ds. rozwoju.
Agencja sprawdza technologie
Wysłannicy ESA byli m.in. pod wrażeniem możliwości radarów dalekiego zasięgu z Bumaru Elektronika, które są w stanie z ogromnej odległości wypatrzyć np. kosmiczne śmieci zagrażające wystrzeliwanym europejskim satelitom. – Polskie firmy zbrojeniowe dysponują też technologiami produkcji elektronicznych podzespołów i części odpornych na niszczycielskie skutki promieniowania kosmicznego. Od dawna rozwijaliśmy je by wojskowy sprzęt polskiej armii mógł działać nawet po ataku atomowym – tłumaczy prezes Andrzejczak. Grupa kapitałowa Bumar Żołnierz przekonała ekspertów ESA, że specjaliści z warszawskiego Przemysłowego Centrum Optyki są w stanie dorównać światowym liderom w produkcji niektórych komponentów do teleskopów, umożliwiających pozycjonowanie satelitów w przestrzeni kosmicznej.
Wejście do ESA nakłada na budżet państwa obowiązek płacenia corocznych składek – to ok. 30 mln zł ( przy pierwszej wpłacie agencja dolicza wpisowe, więc stawka wyniesie 145 mln zł). Ale w tej instytucji obowiązuje żelazna zasada, że do 80 proc. wpłaconych pieniędzy musi wrócić w postaci zamówień w przemyśle krajów członkowskich. Poza tym członkowie ESA mają pełny dostęp do rozwojowych programów agencji. – Już zaznaczyliśmy, że zależy nam na pozyskaniu najnowszych technik obrazowania danych pozyskiwanych z obserwacji satelitarnej – mówi Andrzejczak. Dostęp do źródeł i wizualizacja kosmicznych informacji może być wykorzystana np. w likwidacji skutków klęsk żywiołowych, a także do rozpoznania i planowania operacji wojskowych – twierdzi wiceprezes Bumaru.
Ratowanie elektroniki
Zbrojeniowy holding już rozpoczął rozmowy z europejskimi potentatami w sprawie współpracy na pozyskaniem technologii napędów rakietowych. – Naszym atutem w tych negocjacjach są niższe koszty produkcji, przy porównywalnej jakości - kluczowa sprawa przy planowanej kooperacji - a także umiejętności polskich programistów – mówi Andrzejczak. Wiceszef Bumaru ma jednak poważne zmartwienie: spółka Bumar Elektronika, koncentrująca kluczowe kompetencje związane m.in. z radiolokacją , na której miała się opierać budowa przeciwlotniczej tarczy Polski - słabnie. – Musimy podejmować nadzwyczajne kroki aby nie stracić najlepszych fachowców - twierdzi Andrzejczak. Bumar boi się, że ogromne kontrakty związane z budową obrony powietrznej kraju, liczone w dziesiątkach miliardów złotych, ominą kluczowe firmy sektora obronnego. - Przy tworzeniu tarczy, nie da się pominąć doświadczeń rodzimych twórców systemów radarowych i dowodzenia. Rakiety można kupić, ale specyfikę współpracy istniejących systemów, charakterystykę zagrożeń, Ew. zakłóceń, najlepiej znają nasi specjaliści – twierdzi wiceprezes Bumaru.