Tegoroczny wysyp ofert bez telefonu (SIM-Only) to swoisty test zachowań konsumenckich. Orange, T-Mobile, Play, a także operatorzy wirtualni sprawdzają, czy i jak długo Internet sprawdzi się jako kanał dystrybucji ich usług. Startery Nju mobile (nowa marka Orange) czy Heyah non-stop można kupić tylko w sieci.
– Dystrybucja przez Internet to był eksperyment, na którym nam zależało, a który okazał się trafiony – mówi Adam Kuriański, prezes Aero 2, spółki należącej do grupy firmy Zygmunta Solorza-Żaka oferującej bezpłatny dostęp do Internetu (tzw. BDI). W jego ocenie, z punktu widzenia operatorów, to szansa na spore oszczędności. Jak duże – nie określił, ale firma doradcza Boston Consulting Group oceniała w raporcie z 2012 r., że telekomy mogą ograniczyć koszty nawet o 30–40 proc., jesli zmienią m.in. sposób dystrybucji produktów.
Ciągłe poszukiwanie oszczędności przez telekomy to nie najlepsza wiadomość dla ich partnerów handlowych, w tym dilerskich sieci sklepów. Samodzielność użytkownika przy podejmowaniu decyzji zakupowych i ich realizacji to najgorsze, co może im się przytrafić. Tomasz Basiński, wiceprezes spółki Eurotel, największego dilera T-Mobile, ocenia, że znaczenie Internetu przy sprzedaży usług sieci mobilnych nie jest dziś wysoki, ale na pewno będzie wzrastać.
– Wydaje się, że Internet na obecnym etapie dojrzałości rynku bardziej nadaje się do utrzymania klienta i podpisania z nim kolejnego aneksu niż ustalenia warunków nowej lub kolejnej umowy – zaznacza. I ma rację. Prezes Centertelu (komórkowego ramienia Orange) Mariusz Gaca oceniał w rozmowie z rpkom.pl, że online telekom zdobywa 10 proc. nowych umów, a w przypadku działań utrzymaniowych odsetek ten sięga nawet 20 proc.
Przykładem rosnącej samodzielności użytkowników telefonii mobilnej są spadające wpływy tradycyjnych punktów handlowych z tytułu doładowań kart pre-paid i sprzedaży starterów.