Metro kursuje od 5 do 23. Taksówki są niedrogie, ale też zależy, dokąd się jedzie, bo miasto jest rozciągnięte na kilometry. Są autobusy, ale w nocy kursują rzadko. Jaki stąd wniosek? Że jeśli uciekło ostatnie metro, to można jeszcze trochę popracować.
Albo wyjść do sklepu 7-Eleven i kupić coś do jedzenia. Od godz. 20 porcje sushi są przecenione i 12 kawałków, z naprawdę świeżym tuńczykiem i ośmiornicą, kosztuje nie więcej niż 2 dol. Kilkadziesiąt jenów kosztują ryżowe kanapki onigiri zawinięte w glony. Kupić tam można też koszulę, bieliznę na zmianę, skarpetki. Nawet czarny krawat, gdyby się okazało, że akurat ktoś ma następnego dnia pogrzeb, a nie było czasu pojechać do domu się przebrać.
No i w bród alkoholu. Sake w kartonikach z rurką. Jeśli ktoś nie lubi na zimno, zawsze może w pracy podgrzać. A potem przyjemnie się zdrzemnąć gdzieś na ławce. Taki zmęczony człowiek jest normalnym widokiem na ulicy czy stacjach kolejowych. I jest bezpieczny, bo najczęściej nie ma go z czego okraść.
Pieniądze u kobiety
Bo pieniądze w Japonii trzymają kobiety. I to one decydują, na co i kiedy mają być wydawane. Żonaci mężczyźni dostają kieszonkowe, z którego muszą opłacić rachunki za telefon, lunch, no i oczywiście udział w nomikai, czyli wyjściu z kolegami z pracy na drinka.
Jak wynika z badań Shinsei Bank, średnie kieszonkowe nie przekracza 39,6 tys. jenów, czyli niespełna 400 dol. To nie jest dużo, bo jeśli ktoś nie jest w stanie wytrzymać do wieczornego przecenionego sushi, przyjdzie mu zadowolić się miską makaronu soba bądź udon w zupie albo z dodatkami. Od 240 jenów w górę, zależnie od dodatków. Nomikai to już znacznie droższa przyjemność – średnio ok. 3 tys. jenów.
Te 400 dol. oznacza, że żona jest wyjątkowo hojna. Jeśli już tak jest, to zdarza się, że mężczyzna, idąc do pracy, dostanie jeszcze bento, czyli pudełko z lunchem. Ale zdarzają się kieszonkowe np. tylko po 10 tys. jenów.